W niedzielnym wydaniu Gościa Niedzielnego ukazał się bardzo ciekawy artykuł zatytułowany "Znałem o. Pio", będący wywiadem z o. Marciano Morra OFMCap, świadkiem życia jednego z największych świętych współczesnych czasów, jakim jest zmarły w ubiegłym stuleciu włoski kapucyn. Zapraszamy do lektury.
Joanna Bątkiewicz-Brożek: Kiedy poznał Ojciec św. o. Pio?
O. Marciano Morra: – Miałem 10 lat. Zabrano naszą grupę chłopaków – już wtedy myśleliśmy o życiu zakonnym – do klasztoru o. Pio. Ale z tego spotkania mam negatywne wspomnienie.
Jak to?
– Ale jednocześnie piękne. Zakonnik poprosił o. Pio, żeby nas wyspowiadał. Ojciec Pio się obruszył: „Nie!” – odpowiedział stanowczo. – „To dzieciaki, wy je wyspowiadajcie, nie każcie mi tracić czasu”. I miał rację. W końcu i tak nas wyspowiadał.
Spowiedź u o. Pio była wydarzeniem przejmującym?
– Podczas udzielania rozgrzeszenia o. Pio trzęsła się ręka, gdy kreślił w powietrzu znak krzyża. Tak dobitnie wypowiadał: „ja odpuszczam tobie grzechy...”, że czuło się, iż faktycznie zdejmuje z człowieka ciężar, jaki nosił. Wierzył, że tak wypełnia misję kapłańską – w imię Boga odpuszcza grzechy. I penitent stawał się czysty, wolny i niewinny jak w chwili chrztu. Dlatego ludzie lgnęli do o. Pio. Spowiedź u o. Pio dawała im pewność uzyskania przebaczenia u Boga.
Czy faktycznie o. Pio widział grzechy i intencje penitenta?
– Nie zawsze, lecz wtedy, kiedy Pan Bóg go oświecał. Mówił: „a tego grzechu mi nie powiesz?”. Opowiem historię Giovanniego di Prato, znanego we Włoszech antyklerykała. Był on zażartym komunistą, przy czym człowiekiem wyjątkowo nerwowym, upartym. Pewnego dnia zjawił się w San Giovanni Rotondo – ukląkł przed o. Pio i poprosił o spowiedź. A o. Pio na to: „Wynoś się!”. Di Parto oburzony: „Nie, ja muszę się wyspowiadać!”. Ojciec Pio: „Precz!”. Komunista upiera się, a o. Pio: „Albo ty stąd wyjdziesz, albo ja”. Giovanni się nie ruszył, więc o. Pio wstał i poszedł. Dlaczego? Bo przejrzał jego duszę, wiedział kim jest.
To chyba tym bardziej powinien go przyjąć?!
– Niekoniecznie. Giovanni di Prato przeżył kryzys, wpadł w jeszcze gorszy krąg grzechu i osiągnąwszy dno, zaczął wkraczać na drogę głębokiego nawrócenia. Wrócił do San Giovanni Rotondo. Ale o. Pio znowu go wyrzucił, tłumacząc: „Jesteś na trudnej drodze, ale jak mam ci udzielić rozgrzeszenia, skoro nie chodzisz na Msze św. w niedzielę. Zacznij chodzić na Msze, a cię rozgrzeszę”. Historię tę opowiadał mi osobiście Giovanni. Wrócił do o. Pio zadowolony, gdyż przez osiem niedziel pod rząd chodził na Msze św. „Teraz musisz mi dać rozgrzeszenie” – mówi do o. Pio. A święty pyta: „A na którą godzinę chodziłeś?”. Komunista zadowolony odpowiada: „Na 6.30 rano, widzisz więc, ojcze Pio, że się poświęciłem”. Ojciec Pio pyta: „To w twojej parafii nie ma późniejszych Mszy?”. „Są, ale co by powiedzieli ludzie, gdyby zobaczyli, że komunista Giovanni di Prato chodzi na Msze?!” – odpowiada Giovanni. Ojciec Pio na to: „Więc i tym razem odejdź stąd”.
Surowy święty.
– Ale dzięki próbom, na jakie wystawił go o. Pio, Giovanni stał się świętym. Jako jeden z nielicznych miał wstęp do pokoju o. Pio, był jego zaufanym. Stanął na czele grupy modlitewnej „Pecorella” – duchowych dzieci o. Pio. W okolicach Florencji wybudował kościół i centrum duchowości o. Pio. Do San Giovanni Rotondo napływały tłumy takich Giovannich. Ludzie spali pod drzewami, czekając na spotkanie z o. Pio.
Wszyscy czekali tylko, by się wyspowiadać?
– Tak. Zawsze do konfesjonału o. Pio stały dwie kolejki z biletami: jedna przybyszów z daleka, druga wieśniaków z okolicy, tzw.
dzieci duchowych o Pio.
Jak to z biletami?
– Chętnych do spowiedzi było tylu, że dochodziło do bójek o miejsce. Porządku pilnowały służby specjalne. Kapucyni wymyślili, by stworzyć biuro spowiedzi. Brat miał listę penitentów i określał przybliżoną datę spowiedzi. Jeśli trzeba było czekać miesiąc, wtedy ludzie rozjeżdżali się. Wracali po otrzymaniu telegramu, że sprawa jest aktualna.
Ile czasu o. Pio spędzał w konfesjonale?
– Kiedy był młodszy, spowiadał cały dzień. Potem zredukował ten czas z 17 do 10 godzin dziennie.
A kiedy jadł?
– Jadł mało, czasem pił kubek kakao lub szklankę piwa. Nie oszczędzał się. Pewnego dnia zemdlał. Odprowadziliśmy go do pokoju, by odpoczął. Jeden z braci polecił odwołać spowiedzi. Po 5 minutach o. Pio żądał, by odprowadzić go do konfesjonału, bo tam cierpią ludzie. Ale przemęczenie było też u niego powodem wybuchów nerwowych.
Święty się złościł?
– I to jak! Tłumaczył, że to wynik jego charakteru i nic na to nie poradzi. Ojciec Pio był więźniem konfesjonału. Kiedy po 16 godzinach wychodził z niego, oblepiały go kobiety i błagały o modlitwę, dotykały. Ja bym też wyszedł z siebie.
Jakim jeszcze typem człowieka był święty stygmatyk?
– Pięknym. Nigdy nie opowiadam o nim w kontekście stygmatów, bilokacji, cudów. Bo nie widać wtedy brata, z którego kipiała energia, inteligencja, spryt. Czytał w ludzkich spojrzeniach. Żartował często z nutą sarkazmu. Do historii przeszła sprawa kobiety z Foggii, która przyszła do niego po radę. Miała stanąć przed sądem za rzekomy nielegalny handel mąką. Po drugiej wojnie światowej ludzie tak ratowali się przed biedą. Otóż ta kobieta pyta, czy wynająć adwokata. A o. Pio na to: „Sama stań przed sądem i mów wszystko na opak: kiedy spytają, jak się nazywasz, wyrecytuj adres itd.”. Kobieta zdziwiła się, ale posłuchała. Sędzia uznał ją za szaloną i kazał wyprowadzić z sali. Uniewinniono ją. Przyjechała do o. Pio z pretensjami, bo „zgrzeszyła, odgrywając szaloną przed sądem”. Ojciec Pio odparł: „Ależ nie, niczego nie udawałaś. Szalona to ty jesteś”. Historia ta tak się spodobała naszym braciom, że odgrywali ją na role (śmiech).
Uczestniczył Ojciec we Mszach sprawowanych przez o. Pio. Dlaczego trwały tak długo?
– Nie zawsze tak się działo. Kiedy mógł odprawiać w kościele, robił to dwie godziny. Potem Watykan ograniczył mu czas na Eucharystię do 45 minut. Przyjął to z bólem, ale na tym polegała też jego świętość – był posłuszny Kościołowi nawet w okresie, kiedy doświadczył z jego strony wielu cierpień. I kiedy na dwa lata zakazano mu publicznego odprawiania Mszy św., to w kaplicy klasztoru sam celebrował Eucharystię nawet przez kilka godzin. Brat, który mu towarzyszył, zwykle zasypiał. Czemu tak długo? W czasie Mszy były dwa momenty, kiedy o. Pio zastygał: w czasie modlitwy „za żywych” tuż przed konsekracją i tuż po niej.
I co się z nim wtedy działo?
– Wbijał wzrok w jakiś punkt i stał nieruchomo nawet 30 minut, jakby go nie było. Wkraczał w mistyczną jedność z Bogiem. W kościele zapadała głęboka cisza i tak trwaliśmy, aż o. Pio „wracał” i podejmował modlitwę. Złośliwi szeptali – „o, teraz wpatruje się w tę kobietę” (śmiech).
Wspomniał Ojciec o duchowych dzieciach o. Pio. Kto stawał się takim dzieckiem?
– Sam poszedłem do o. Pio i poprosiłem go, by mnie adoptował jako syna duchowego. Odpowiedział: „Dobrze, ale nie przynieś mi wstydu”. Ojciec Pio troszczył się nie tylko o sprawy ducha swoich „dzieci”, ale interesował się ich życiem, zdrowiem w najdrobniejszych szczegółach – czy skończył się już kaszel, spadła gorączka? Jak ojciec dawał rady: „Sprzedaj ten dom i kup ten grunt”. Ludzie więc do niego garnęli się masowo. Jedni stawali się dziećmi duchowymi świętego i przyjeżdżali, żeby się spowiadać u o. Pio i po poradę – pamiętał wszystkich. Byli też tacy, którzy opuszczali swoje domy, przyjeżdżali z Ameryki, z Dolomitów czy Sycylii, przeprowadzali się do San Giovanni Rotondo. Uczestniczyli we Mszach odprawianych przez o. Pio i co 15 dni spowiadali się u niego.
Dziś na świecie są tysiące duchowych dzieci o. Pio. Co znaczy być dzieckiem duchownym o. Pio?
– Żyć tak, by nie stracić z oczu Ojca, żyć Ewangelią, nauką Kościoła, błogosławieństwami, przebaczeniem, bronić życia, nie być obojętnym na aborcję i manipulacje przy życiu. Samo odmawianie pięciu „Ojcze nasz” nie wystarczy. Jeśli spotkasz biedaka, nie wolno ci przejść obojętnie. Jeśli nie możesz mu nic podarować, podziel się uśmiechem. Dzieci duchowe o. Pio muszą dziś tworzyć lepszy świat.
Ojciec Pio prosił swoje duchowe dzieci, by decydowały się na tzw. ofiarę zastępczą. Co to oznacza?
– Postaram się to wytłumaczyć na przykładzie o. Edoardo. Nasz współbrat pewnego dnia załamał się nerwowo, jego stan był poważny. Musiał się leczyć w klinice. Zwrócił się do o. Pio: „Niech mi ojciec pomoże i uzdrowi na zawsze”. Ojciec Pio odmówił: „Na moim ciele nie ma już ani pięciu centymetrów, by nosić twoją chorobę”. Ojciec Edoardo był załamany: „To znaczy, że abym wyzdrowiał ja, ojciec musiałby zachorować za mnie?”. O to więc chodzi w ofierze zastępczej – jeden zabiera chorobę drugiemu, choruje albo decyduje się na cierpienie psychiczne lub inny trud za drugą osobę. Tak jak Jezus na krzyżu – ofiarował się za nas.
To wysoka poprzeczka.
– Jak konstruuje się dzisiaj lepszy świat? Formułując prawa, ulepszając drogi, systemy społeczne. Tylko że to nie eliminuje zła. Ludzie zajęci są pracą dla własnych dóbr. Tymczasem jesteśmy odpowiedzialni za innych ludzi, za ich zbawienie. Po to zostaliśmy ochrzczeni – przy chrzcie o. Pio mówił „niech to uświęci ciebie i innych”.
Ale czy Pan Bóg potrzebuje naszego cierpienia?
– Pan Bóg nie potrzebuje niczego, nawet „Ojcze nasz”. To my tego potrzebujemy. To nie Bóg potrzebuje cierpienia, ale nasi bracia. Chodzi o stworzenie takiej mentalności w świecie, że żyjemy jedni dla drugich. Że pracujemy nie dla siebie, ale dla drugich. Pani praca polega na rozmawianiu m.in. z takimi jak ja. Pan Bóg nie potrzebuje tego, ale chce, by pani, pisząc, przekazała światu Jego myśl.
Rozmawiała Joanna Bątkiewicz-Brożek.
wiara.pl