Ponoć dwie rzeczy są beznadziejne: prostować świni ogon i nawrócić księdza. I to racja, przynajmniej z księdzem. Ale ze świeckim nie lepiej.
Przeciętni parafianie chcieliby nawrócić proboszcza, żeby był „fajny”, czyli przyjemny i przyziemny, ale lepszy niż oni, zaś przeciętny proboszcz uznałby nawrócenie za udane, gdyby parafianie byli prawie tacy jak on. Z takiego nawracania wychodzi zawracanie głowy. To się nie może udać, bo Bóg jest tam traktowany raczej jak święty obrazek aniżeli siła sprawcza.
Wielu „wierzących” przyjęło, że Bóg jest odległą ideą, a życie nie ma związku z wiecznością. Wszystko już wytłumaczyli „racjonalnie”. Opisywane w Ewangelii opętania nazwali chorobami psychicznymi, cuda uznali za fantazję, przesadę albo wyraz zbiorowej sugestii. Wielu chrześcijan Zachodu stało się deistami – wierzą w Boga, że jest, ale się nami nie interesuje. Takie przypadki jak o. Pio czy św. Faustyna traktują jak anomalię i nadprzyrodzoną fanaberię.
Wręcz nie wypada, żeby chrześcijanin konkretnie i realnie spotykał Jezusa, żeby cieszył się Bogiem i dawał temu wyraz. A są tacy! Ba! Są i tacy, którzy mówią językami, prorokują, modlą się nad chorymi, a ci bezczelnie odzyskują zdrowie! No świry po prostu. Oni kompromitują Kościół. Przecież to nieodpowiedzialne zachowywać się jak… No właśnie – jak kto? Jak apostołowie po wyjściu z Wieczernika, którzy tak się zachowywali, jakby się upili. Jak chrześcijanie pierwszych wieków, dla których nadzwyczajne charyzmaty Ducha Świętego (opisane w I Liście do Koryntian) wcale nie były nadzwyczajne.
Tak – to dla wielu gorszące, że wszystko, co mówił Jezus, jest aktualne również dziś. A Jezus mówił: „Kto we Mnie wierzy, będzie także dokonywał tych dzieł, których Ja dokonuję, owszem, i większe od tych uczyni, bo Ja idę do Ojca”. Skoro więc z dziełami krucho, to może znaczy, że z wiarą coś szwankuje? Można, oczywiście, dalej gasić ducha i udawać, że niewiara w realność Boga w życiu to objaw wiary. Można przeprowadzać egzegezę niemocy i tłumaczyć, że dobry chrześcijanin to ten, który odpoczywa, a zły ten, co przeżywa. Bóg ma siedzieć w wyznaczonych ramach, a ludzie mają te ramy podziwiać.
Gdyby tak miało pozostać, rację będą mieli ci, co prognozują, że to ostatnie pokolenie chrześcijan w Polsce. Ale na szczęście Bóg swemu ludowi tak łatwo nie odpuści. Czeka na najmniejsze objawy zaufania, żeby przyjść z całą mocą. Tak jak przyszedł niedawno w Koszalinie, o czym czytaliśmy w poprzednich numerach „Gościa”. Tamtejszy biskup Edward Dajczak dał przejmujące świadectwo mocy Ducha Świętego, który odnowił tę ziemię (przeczytaj tekst We mnie wszystko popękało). Zaczęło się od rekolekcji kapłańskich, w których Bóg miał do powiedzenia więcej niż człowiek. Przemówił więc z taką mocą, że nawet zawodowi sceptycy byli poruszeni, na własne oczy widząc znaki Jego działania. I okazało się, że księża jednak mogą się nawrócić, czemu sami dawali świadectwo. To rzecz fundamentalna, bo uświadamia, że na Boga nawraca tylko Bóg. Bez Jego absolutnego pierwszeństwa nie będzie ewangelizacji ani duszpasterstwa – będzie duszpaserstwo.
gosc.pl