Po pierwsze: misyjność i otwarcie. Po drugie: kerygmat. Dobra nowina o Jezusie Chrystusie. Po trzecie: osobisty autorytet. „Kościół winien być Kościołem wychodzącym do ludzi z ofertą ewangelizacyjną, a nie być tylko miejscem, gdzie się oczekuje, aż sami przyjdą.” – powiedział bp Czaja w trakcie dyskusji biskupów o katechezie podczas ostatniej Konferencji Episkopatu Polski. Dodał, że w ten proces trzeba włączyć nowe ruchy apostolskie, gdyż mają bardzo duże doświadczenie w przekazywaniu współczesnemu człowiekowi wiary opartej...
...na kerygmacie.
Katecheza powinna trwać i w szkole i w parafiach. Ta parafialna powinna wykorzystywać każdą okazję, ale też ją tworzyć. „Musimy znaleźć jakiś sposób, że ksiądz bądź katecheta świecki swoim autorytetem będzie chciał pociągnąć tych młodych ludzi poza środowisko szkolne – do parafii” – mówił bp Mendyk. To ważne stwierdzenia. Ważne, bo wskazują kierunek. Po pierwsze: misyjność i otwarcie. Po drugie: kerygmat. Dobra nowina o Jezusie Chrystusie. Po trzecie: osobisty autorytet.
Pozostaje pytanie: jak to osiągnąć? Pytanie niebagatelne, bo w dużej mierze wymaga zmiany sposobu myślenia, i kapłanów i świeckich. To dobrze, że istnieje pomysł wykorzystania doświadczeń nowych ruchów apostolskich, dobrze że mówi się o zintegrowaniu ich pomysłów i metod z rzeczywistością duszpasterską parafii, która jest dużo bardziej zróżnicowana. Podkreślę: zintegrowaniu, nie przeszczepieniu żywcem. To nie jest tak, że wspólnoty wiedzą, co robić, a parafie nie. Nie jest też tak, że świeże pomysły nie mogą okazać się dobre. Trzeba pozwolić spotkać się jednym i drugim i dostosować działania do rzeczywistości konkretnej wspólnoty parafialnej.
Nie wszystko nadaje się dla wszystkich. I nie znaczy to, że jedni są gorsi czy mniej dojrzali od drugich.
Pozostaje jeszcze jedno, bardzo poważne pytanie: pytanie o autorytet. Kościoła jako takiego i ludzi Kościoła. Autorytet związany z pełnioną funkcją jest coraz rzadziej uznawany. Domaganie się go bardzo często jedynie odbiera wiarygodność. Potrzeba osobistego autorytetu, który zdobywa się życiem.
Tego nie da się ani nauczyć, ani zadekretować. Trzeba żyć tak, jak się mówi i mówić tak, jak się żyje. Co więcej: trzeba umieć przyjąć drugiego człowieka takim jaki jest. To nie oznacza zgody na wszystko. Oznacza tylko tyle, że nie próbuję nikogo wcisnąć w ramy, choćby najpiękniejsze.
Kościół jest wystarczająco szeroki, by przyjąć indywidualność każdego człowieka. Jest wystarczająco szeroki, by każdy mógł się w nim odnaleźć w całej pełni tego, kim jest. Wychowanie (także samowychowanie) musi prowadzić do rozwoju, nie amputacji niewygodnych kawałków. Powszechność zawsze będzie oznaczała różnorodność.
Człowiek, który potrafi tak patrzeć na innych będzie przyciągał. Stanie się autorytetem zupełnie się o to nie starając.
To zadanie dla każdego z nas.
Joanna Kociszewska/wiara.pl