Potrzebujemy czegoś, co będzie scalało nasze „rozbiegane” życie i pomagało nam odnaleźć w szarej codzienności głęboką przestrzeń zażyłości z Bogiem. Musimy odnaleźć „coś” co będzie nas wewnętrznie skupiało i porządkowało. Otóż to „coś” jest nam dawane każdego dnia. Jest naszym codziennym chlebem. Mam na myśli Słowo Boże.
Jest Ono bardzo blisko nas. Jest czytane podczas codziennej Liturgii eucharystycznej, jest w Biblii, którą mamy w domu. Nie jest w niebiosach, by można było powiedzieć: Któż dla nas wstąpi do nieba i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je. I nie jest za morzem, aby można było powiedzieć: Któż dla nas uda się za morze i przyniesie je nam, a będziemy słuchać i wypełnimy je. Słowo to bowiem jest bardzo blisko ciebie: w twych ustach i w twoim sercu, byś je mógł wypełnić (Pwt 30,12-14). Rozwiązaniem problemu naszego „pokawałkowanego życia” może okazać się stała praktyka modlitwy Słowem Bożym, którą rozciągniemy na cały dzień.
Jak żyć Słowem Bożym na co dzień? Jest to bardzo ważne pytanie dla człowieka wierzącego. Na początku powinniśmy uświadomić sobie prawdę, która, jeśli jest dogłębnie przeżywana, może diametralnie zmienić oblicze naszej codzienności. Brzmi ona następująco: Bóg mówi do nas codziennie. Jeśli doświadczymy jej nie tylko na poziomie umysłu, ale i serca, o wiele głębszy wymiar osiągnie każde wydarzenie, każde codzienne zajęcie. Nasze codzienne przeżycia sprawiają, że trudno nam jest uwierzyć w to, że jest ktoś, kto pragnie nieustannie, w każdej sytuacji i stanie naszego życia, z nami rozmawiać. Musimy wiedzieć, że Bóg przemawia do nas również przez milczenie. Pamiętajmy, że największe milczenie Boga i najbardziej bolesne przeżył Jezus na krzyżu (Mk 15,34; Łk 23,46). Jezus przypomina nam, że to, co my nieraz nazywamy milczeniem Boga, może być szczególnie silnym przemawianiem Boga w naszym życiu. Bóg nie tylko mówi nieustannie, ale Bóg mówi do nas zawsze z miłością. Obawiamy się, że są takie chwile w naszym życiu, w których Bóg nie mówi do nas z miłością, lecz ze złością. To niemożliwe. Jeśli Bóg jest Bogiem, to oznacza, że jest doskonałą Miłością. Ale na tym nie koniec. Bóg do każdego z nas przemawia osobiście do tego stopnia, że każdy z nas może powiedzieć: Jego Słowo staje się ciałem dla mnie. I w końcu Bóg mówi do nas w tej chwili. Jego Słowo jest zawsze aktualne, jest Słowem na obecną chwilę mojego życia. W jednym przypadku możemy z pewnością powiedzieć, że „Bóg teraz do mnie mówi”. Dzieje się tak za każdym razem, gdy otwieramy Pismo Święte i zaczynamy czytać Jego święte Słowa.
Co zrobić, aby Słowo Chrystusa przebywało w nas z całym swoim bogactwem (Kol 3,16) i abyśmy się z nim nie rozminęli, lecz potrafili jak Maryja otwierać się na słowo w codzienności, przyjmować je, zachowywać w sercu, rozważać, i aby przez to słowo poczęło się w nas życie Boże?
Pierwszym i istotnym momentem w spotkaniu ze Słowem Bożym na co dzień jest przygotowanie się do niego, z którego wynikają dwie postawy dotyczące nastawienia serca, mianowicie pragnienie i oczekiwanie Słowa. Bardzo ważne jest, aby najpierw świadomie wybrać Słowo, którym pragniemy żyć w danym dniu czy tygodniu (praktyka prowadzenia się przez Słowo, które Kościół podaje nam każdego dnia roku liturgicznego, jest szczególnie uzasadniona). Kolejnym krokiem jest wola słuchania do którego musimy się przygotować. Najważniejszym organem w słuchaniu i przyjmowaniu Słowa Bożego jest serce. Tym, co najmocniej otępia serce, co sprawia, że nasze słuchanie staje się płytkie, pozorne albo tylko połowiczne jest po pierwsze hałas. Nie jest możliwe słuchanie bez ciszy i milczenia. Nieraz świadomie uciekamy od ciszy, ponieważ boimy się usłyszeć siebie. Nudzimy się podczas modlitwy, ponieważ nie potrafimy przebywać sami ze sobą. Po drugie nieuporządkowane przywiązania, które sprawiają, że utrwala się w nas skupienie na sobie, zamiast na Bogu, tworzymy sobie świat naszych pragnień, oczekiwań, zapatrywań – nie zawsze zgodnych z tym, czego oczekuje Bóg. Po trzecie stan grzechu. Grzech jest w nas rzeczywistością, która mówi „nie” woli Bożej, obciąża i zniechęca nasze serce do słuchania. Jak rozbudzić w sercu pragnienie i oczekiwanie Słowa? Otóż musimy zadbać o stworzenie dla serca odpowiednich warunków, warunków nie poza codziennością, ale pośród niej, ona bowiem jest ważnym klimatem dla wzrastania w nas Słowa Boga. Trzeba ofiarować sobie konkretny czas na przygotowanie się do spotkana ze Słowem. Konieczna jest tutaj jasna decyzja woli, nastawienie serca i skoncentrowanie uwagi umysłu. „Żałowanie sobie czasu” i duchowe skąpstwo sprawiają, że nasze spotkania ze Słowem nie będą owocne, a po pewnym czasie z nich zrezygnujemy. Należy zapewnić sobie psychiczny komfort spokojnego odejścia od zajęć. Kolejnym krokiem jest mianowicie odnalezienie ciszy, której nie trzeba tworzyć, ponieważ ona jest w nas. W organizowaniu sobie ciszy zewnętrznej i wewnętrznej bardzo ważne jest miejsce. Nie powinno to być miejsce naszych zajęć. O ile to możliwe. Ważne będzie znalezienie takiego miejsca, które pomoże nam zamknąć drzwi przed wszelkimi troskami, obowiązkami, aktywnością, rozmowami itp. Modlitwa Słowem jest zażyłym dialogiem osób. Ażeby rozmawiać, trzeba słuchać, żeby słuchać, trzeba ciszy. Mam na myśli ciszę, która otwiera nas na dialog z Bogiem i która pozwala Bogu mówić głośno pomimo hałasu naszego serca. Być może na początku będzie nam potrzebny dłuższy czas, aby wejść w ciszę. Może nam w tym pomóc modlitwa trwania, w której rezygnujemy z jakichkolwiek słów, z jakiejkolwiek aktywności, która miałaby pochodzić od nas. W tej modlitwie chcemy Bogu ofiarować naszą obecność, razem w tym wszystkim co odkrywa w nas cisza: z naszym pokojem i niepokojem, pewnością i niepewnością, z naszym porządkiem i nieporządkiem serca. Taka modlitwa uczy nas ciszy serca i słuchania Boga, który nie czeka na nasze słowo, ale na nas samych, na naszą obecność, na nasze trwanie. Warto w tym momencie przyglądnąć się swojemu zmęczeniu, lenistwu, swojej woli, lękom, Zobaczyć, czy nie pojawia się nuda. Przeżywanie nudy na modlitwie może nam dużo powiedzieć o naszym samopoczuciu i przeżywaniu siebie. Ofiarowany sobie czas, miejsce i cisza prowadzić mają do bezpośredniego spotkania ze Słowem Bożym. Powinniśmy teraz z miłosną uwagą i powoli przeczytać Słowo Boże z liturgii dnia następnego. Chodzi o czytanie powolne, spokojne, w które zaangażuje się cała nasza osoba: umysł, serce i wola. Jeśli będziemy czytali Słowo Boże z coraz głębszym namysłem, zauważymy, że czytane Słowo nas porusza, dotyka, zapada głęboko w naszym sercu. Słowo Boże, z którym zasypiamy, może wpływać na nasz nocny odpoczynek i rodzić właściwe nastawienie serca.
Jeśli będziemy dbali o staranne przygotowanie do spotkana ze Słowem, z pewnością po jakimś czasie zauważymy, że nasze słuchanie i przyjmowanie Słowa Bożego podczas Eucharystii staje się bardziej owocne. Od oczekiwania i pragnienia Słowa wchodzimy w doświadczenie słuchania Słowa i aby to Słowo w nas żyło i stało się światłem w ciągu całego tygodnia zajęć (myślę teraz o słowie z Liturgii niedzielnej, lecz to samo można odnieść do każdej Liturgii Słowa z dnia powszedniego), nie wystarczy poprzestać na tym, co do tej pory osiągnęliśmy, bowiem to Słowo trzeba teraz całym sobą umiłować i z miłością pielęgnować w sercu, a także nie możemy zapominać o realiach naszej codzienności, do której wracamy z usłyszanym Słowem.
Jaki powinien być kolejny krok na naszej drodze modlitwy Słowem? Otóż Słowo powinno być nie tylko wysłuchane, ale także przyjęte przez serce i jest to możliwe tylko dzięki przemodleniu Słowa. Pierwszym i istotnym momentem modlitwy Słowem Bożym jest bezpośrednie przygotowanie się do niej. Rozpoczyna się od modlitwy prośby o Ducha Świętego, o otwarcie się na Jego obecność i na Jego przemawianie do nas, o zdolność słuchania i przyjmowania Jego Słowa. Następnie należy wziąć do ręki tekst Słowa Bożego, który czytaliśmy wczoraj, być może już wysłuchany na Eucharystii, i z uwagą, cierpliwie przeczytać go jeszcze raz. Najpierw powinno to być czytanie umysłem, później sercem i w końcu nasza wolą. Nasz umysł chce poznawać, chce zrozumieć, chce się dowiedzieć o czym mówi tekst. Słowo Boże, ilekroć je czytamy, jest zawsze nowym wydarzeniem, nowym spotkaniem, nową łaską (należy tutaj zwrócić uwagę na pojawiające się w nas przeświadczenie, że „ja już to znam, ja już to czytałem”, ponieważ wtedy automatycznie wyłączamy nasz umysł, a prawda jest taka, że Słowo Boże za każdym razem czytamy w innym momencie historii naszego życia i w innym stanie fizycznym, psychicznym i duchowym). Drugie czytanie powinno bardziej angażować nasze serce po to, aby pytać siebie, jak reaguje ono na czytane w tej chwili Słowo, a następnie zwracać uwagę na jego poruszenia, te kojące i dające pokój, jak i te bolesne czy rodzące lęk. Wszystko, co komunikuje nam Słowo przez nasze serce, jest ważne. Trzecie czytanie jest odpowiedzią na owoce drugiego czytania. Jest jakby pójściem za najsilniejszymi poruszeniami serca czy światłami umysłu. Stąd też w tym czytaniu powracamy już tylko do tych słów, które najbardziej nas poruszyły czy oświeciły. Pod wpływem trudnych przeżyć może pojawić się naturalny odruch ucieczki, pokusa, aby stłumić w sobie te doświadczenia. Z wnętrza wyłania się bełkot nieuporządkowanych pragnień, myśli i odczuć. Jest to znak broniącego się w nas egoizmu. Lęk i agresja wydobywają się zwykle na zewnątrz: w modlitwie przenikają się nasze relacje z bliźnim, a także z Bogiem. Bóg przemawia tak samo przez bolesne odczucia, jak przemawiał wcześniej przez odczucia dające ukojenie, gdy modlitwa przynosiła nam satysfakcję. Zaakceptowanie rodzących się pod wpływem Słowa poruszeń prowadzi nas powoli w modlitwie do prawdy o naszym życiu. Odkryte przez Słowo Boże zranienia i słabości będą leczone i porządkowane na tyle, na ile na to pozwolimy. Musimy często pytać siebie z całkowitą szczerością, jak dalece dopuszczamy Boga do sfery naszej wolności. Należy pamiętać, że celem modlitwy jest Bóg, który do nas przemawia. Ostatecznie powinniśmy dążyć do tego, aby każdy odnalazł swoją własną „metodę” modlitwy Słowem Bożym, ponieważ każdy z nas jest inny i niepowtarzalny w słuchaniu i przyjmowaniu Słowa.
Ziarno Słowa Bożego musi obumrzeć w naszym umyśle, sercu i woli, aby mogło wydać spodziewany owoc w naszej codzienności. To wszystko co zostało wyżej powiedziane nie było celem samym w sobie, lecz przygotowywało nas do tego, aby żyć Słowem Bożym w wydarzeniach dnia. To Słowo, które tak hojnie przemawiało do nas w modlitwie, dotykało naszego umysłu, serca i woli, teraz pragnie również odzywać się do nas, ujawniać się, objawiać w wydarzeniach naszego życia, ponieważ nie istnieje podział między modlitwą i codziennością, modlitwa użyźnia nasza codzienność. Jeśli szukamy Boga w Jego Słowie, znajdziemy Go również w wydarzeniach całego dnia. Jak zachować przemodlone Słowo pośród codzienności? Chodzi o to, aby Słowo „trawić” w sobie, aby świadomie zatrzymać je w swoim wnętrzu, w naszym „krwioobiegu życia”. Najważniejsze jest, aby jak Maryja, zachować i rozważać w sobie otrzymane słowo. Uczymy się bardzo ważnej zdolności: zaczynamy patrzeć na naszą codzienność w świetle Słowa, które Bóg zasiał w nas jak ziarno. Im bardziej będziemy rozmiłowani w Słowie Bożym, tym bardziej będziemy ukierunkowani na Boga w naszym codziennym życiu, tym bardziej będziemy skupieni na Bogu. W tym miejscu winniśmy również sobie uświadomić to, że jesteśmy terenem walki dobrych i złych duchów i tego faktu nikt i nic nie zmieni, ani nasza codzienna modlitwa, ani codzienne słuchanie Słowa Bożego, ani nasze życie sakramentalne. Im bardziej nasze życie będzie stawało się święte, im bardziej będziemy zbliżali się do Boga, tym bardziej złe duchy będą szukały do nas dostępu, będą chciały wykorzystywać nasze wady, nasze słabe punkty, aby zakłócić i osłabić w nas głos przemawiającego Boga.
Ostatnim etapem w życiu Słowem Bożym na co dzień jest spojrzenie na dzień w świetle Słowa Bożego. Kiedy ziarno Słowa rozpoczyna w nas życie, doświadczamy pewnego rodzaju napięcia. Istnieje niebezpieczeństwo, że nie wytrzymamy napięcia oczekiwania na owoce Słowa. Często nie dajemy sobie i Słowu czasu, który jest potrzebny, aby mogło uczynić nas zdolnymi do przyjęcia jego owoców. Drugim powodem napięcia, które pojawia się w naszym doświadczeniu Słowa Bożego, mogą być rodzące się pytania i poruszenia, których nie rozumiemy, nie potrafimy ogarnąć, od razu zinterpretować. W takiej sytuacji musimy znowu powiedzieć sobie: potrzebny jest czas. Aby nauczyć się żyć Słowem Bożym na co dzień, musimy nauczyć się czekać na jego wypełnienie się, potrzebna jest nam pokora i cierpliwość Maryi. Z obserwacji przyrody doskonale wiemy, że między czasem zasiewu ziarna a czasem owocowania jest czas wzrastania. Wieczorem powinniśmy wrócić do Słowa Bożego, ponieważ z perspektywy mijającego dnia potrafimy zrozumieć je z większą mądrością. W wieczornej modlitwie pragniemy rozeznać w świetle Słowa pełne miłości działanie Boże w naszym życiu. To jest główny cel tej modlitwy. Chcemy spojrzeć na dzień w świetle Słowa Bożego. Tak przeżywana modlitwa może uczyć nas głębszego zrozumienia i umiłowania znanej nam skądinąd praktyki rachunku sumienia. Przeżywany w świetle Słowa Bożego, jest niczym innym, jak nieustannym odkrywaniem i rozeznawaniem Bożych wezwań. Ponadto pomaga on nam poznawać siebie i Boże działanie w nas. Wiele będzie zależało od tego, jak dalece udało nam się żyć Jego Słowem. Bez modlitwy Słowem Bożym, bez zachowywania Słowa i rozważania go w swoim sercu, wieczorny rachunek sumienia będzie narażony na powierzchowność. Tylko wtedy gdy będziemy otwarci na Boga i na Jego Słowo, będziemy w stanie przeżywać naszą grzeszność w sposób wyzwalający i uzdrawiający. Miejsca naszego grzechu, naszych słabości i zniewoleń staną się miejscem osobistego spotkania z Bogiem i oczyszczenia, miejscem nie potępienia, lecz zbawienia.
Na zakończenie chciałbym jeszcze powiedzieć, że nikt z nas nie ma przepisu na dobre i właściwe przeżywanie Pisma Świętego ani nikt nie może nikomu takiej recepty przekazać. Każdy musi sam dla siebie zdobyć tę umiejętność, zwłaszcza że jest ona zawsze równoznaczna z szukaniem tego, co pragniemy znaleźć w księdze, która udziela nam odpowiedzi na dręczące nas pytania. Każdy musi samodzielnie wędrować po Biblii. Każdy musi sobie do niej własną drogę utworzyć. Prawdą jest, że niechęć człowieka do codziennego czytania Pisma Świętego jest najczęściej owocem lenistwa, biorącego swój początek w uczuciu trwogi przed konfrontacją z prawdą Boga. Roman Brandstaetter napisał słowa, które zapadły mi głęboko w sercu i umyśle do dnia dzisiejszego i od tego momentu stały się również moimi: „Tęsknie za Pismem Świętym, a uczucie to może wydać się dziwne, ponieważ przedmiot owej tęsknoty leży w zasięgu mojej wyciągniętej ręki”.