O tym, jak traumatyczny przeżyciem jest dla dziecka pierwsza spowiedź, a także o tym, że „spowiedź nie oczyszcza, nie uwalnia dzieci, nie zaszczepia moralnego poczucia egzystencji, zaszczepia poczucie winy” - zdecydował się opowiedzieć radiu Tok FM prof. Zbigniew Mikołejko. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie jeden drobiazg, pan profesor jest agnostykiem.
Rozmowa z nim na temat spowiedzi, przy całym szacunku dla wiedzy i erudycji prof. Mikołejki, jest rozmową ze ślepym o kolorach. Dla agnostyka pomysł, by wypowiadać swoje grzechy (cóż to zresztą jest dla osoby niewierzącej grzech?) przed obcą osobą, i jeszcze wierzyć, że zostają one odpuszczone jest nie tylko kompletnie bez sensu, ale nawet niezrozumiały.
I niestety widać to w wypowiedziach profesora, który zapewnia, że spowiedź „nie zaszczepia moralnego poczucie egzystencji”, jakby zupełnie nie rozumiał, że nie od tego spowiedź jest. Moralne poczucie egzystencji, to fajny pomysł, ale nie w konfesjonale. Tam mamy wyznać swoje grzechy (czyli niewierność Bogu) i uzyskujemy od samego Boga ich odpuszczenie. Można to określać formalizmem, ale właśnie na wyznaniu konkretnych grzechów, a nie „poczucia egzystencji” spowiedź polega. A jej istotą nie jest uświadamianie sobie czegokolwiek, ale spotkanie z Miłosiernym Bogiem, który przez posługę występującego pod postacią kapłana Chrystusa odpuszcza nam grzechy.
Wina istnieje, a rzeczy nam się nie przydarzają
- Mechanizm spowiedzi narzuca bardzo wczesne poczucie winy za rzeczy, które się przydarzają w życiu, a niekoniecznie są objawem jakichś przekroczeń moralnych. W ogóle nie wiem, czy w tym wieku da się powiedzieć o czynach w kategoriach moralny-niemoralny – mówił dalej prof. Mikołejko. I znowu, jak poprzednio widać w tym całkowite rozminięcie się intelektualne i duchowe z chrześcijaństwem. Rozminięcie się nawet dość naturalne, bo zakorzenione w niechrześcijańskiej kulturze współczesności, która jest zdania, że większość rzeczy nam się w życiu przydarza, ale nie ponosimy za nie odpowiedzialności. Problem polega na tym, że dla chrześcijanina wcale tak nie jest. Są oczywiście rzeczy od nas niezależne, ale wiele rzeczy, które świat postrzega jako „przydarzające się” my odczytujemy jako będące skutkiem naszych decyzji i wyborów. Rozwód nam się nie „przydarza”, podobnie jak „zdrada małżeńska” czy awantura. One są wyrazem naszej słabości, grzeszności, czasem niewyćwiczonej cnoty, a czasem grzesznego nawyku. I jako istotny wolne odpowiadamy za to, co robimy. Prawda ta dotyczy również dzieci.
Takie myślenie zawiera w sobie jednak świadomość, że jesteśmy winni, że za nasze czyny odpowiadamy, a to zakłada – tak potępiane także przez profesora - „budzenie poczucia winy”. W tej ostatniej nie ma nic złego. Jesteśmy grzesznikami, i tacy zostaliśmy poczęci i narodzeni. Na każdym z nas spoczywają nie tylko skutki grzechu pierworodnego, ale także nasze uczynkowe winy i ich skutki. Każdy z nas przed Bogiem jest winien, każdy potrzebuje uleczenia. Uświadomienie sobie tego jest istotnym elementem w życiu chrześcijanina. A nawet mocniej: bez świadomości grzechu, winy chrześcijaństwo nie ma sensu. Jeśli bowiem nie ciąży na nas wina, jeśli nie jesteśmy grzesznikami, to nie tylko spowiedź, ale i Męka na krzyżu nie miały sensu. Po co bowiem Jezus miałby umierać i cierpieć Mękę, skoro nie ma w nas winy, a jedynie „przydarzają nam się pewne rzeczy”?
Bojaźń wpisana w spotkanie z żyjącym Bogiem
Dalej możemy przeczytać o traumatycznych przeżyciach samego profesora, które mają być dowodem na to, że pierwsza spowiedź ma się odbywać później, niż w 8 roku życia. - Przypominam sobie własne doświadczenia z dzieciństwa. Pamiętam, że spowiedź była traumatyczna. Towarzyszył jej straszny lęk. Sama konfrontacja z księdzem wyolbrzymiała wagę grzechów. Moi rówieśnicy mieli podobne odczucia - opowiadał Mikołejko. I choć trudno mi polemizować z odczuciami profesora, to ja sam nie mam wrażenia jakiejś strasznej traumy. Nie widziałem jej także u swojej córki, która kilkanaście dni temu do pierwszej spowiedzi przystąpiła. Dla niej, i dla mnie wiele lat temu (i za każdym razem, gdy się spowiadam), był to akt wyzwalający, spotkanie z Jezusem Chrystusem i autentyczne oczyszczenie. Ona sama z błyskiem w oczach mówiła mi: „tato, dzisiaj spotkałam Pana Jezusa, który przygotował mnie na przyjęcie Jego do swojego serca”.
I mam poczucie, że istotą różnicy między moją córką a panem profesorem nie jest wiedza czy doświadczenie, ale wiara. Dla niej spowiedź jest spotkaniem z żyjącym pełnym mocy, ale i kochającym Bogiem, który odpuszcza jej grzechy (a wbrew pozorom dzieci nie są idiotami i doskonale wiedzą, że grzeszą). Oczywiście spotkanie z Bogiem wywołuje lęk (od każde jest nie tylko misterium fascinosum, ale i tremendum), uniża i przypomina kim jesteśmy naprawdę, ale tylko takie spotkanie ma sens. Spotkanie z Bogiem bez „bojaźni i drżenia” byłoby spotkaniem z bożkiem stworzonym na nasz obraz i podobieństwo, a nie z Bogiem Wszechrzeczy. Stąd opowieści o lękach, traumach i tym podobnych rzeczach mogą snuć tylko ludzie, którzy tego niezwykłego spotkania nie doświadczyli.
Kamień młyński u szyi
Najzabawniejsze jest jednak w całej tej sprawie to, że radio Tok FM nie dostrzega, że zapraszanie do dyskusji nad spowiedzią dzieci agnostyka jest – najdelikatniej rzecz ujmując – nierozsądne. Spowiedź, nie tylko dzieci, ale również dorosłych jest zrozumiała i racjonalna tylko w kontekście wiary. Bez niej staje się ona już nie tylko formalizmem, ale zwyczajną głupotą. Jeśli nie wierzę, że w konfesjonale, poprzez spowiednika, spotykam się z Chrystusem, który odpuszcza mi grzechy, to działanie to jest tylko niepotrzebnym stwarzaniem traumy. I nie ma znaczenia, czy zacznie się to robić w wieku lat 8 czy 13.
Inna sprawa, że taki dobór gości nie jest przypadkowy. Chodzi o to, by umacniać w ludziach przekonanie, że spowiedź jest niepotrzebne, że Kościół na Zachodzie rezygnując ze spowiedzi postąpił lepiej. I z perspektywy świata zapewne tak jest. My ludzie Kościoła nie będziemy jednak rozliczani z tego, jak postrzega nas świat, a z tego, czy jesteśmy wierni Ewangelii. I nie mam wątpliwości, że ci, którzy przykładają rękę do niszczenia spowiedzi, do odciągania dzieci od Chrystusa, odpowiedzą za to... „Kto by się stał powodem grzechu dla jednego z tych małych, którzy wierzą, temu byłoby lepiej uwiązać kamień młyński u szyi i wrzucić go w morze” (Mk 9, 42) – powiedział Jezus.
Tomasz P. Terlikowski/fronda.pl