Jak odpowiadać na nową falę antyklerykalizmu? Na pewno nie tworzeniem podziałów wewnątrz Kościoła.

 

Piotr Semka na łamach najnowszego numeru „Uważam Rze” bardzo trafnie rozszyfrowuje dzisiejszy powrót do sympatii dla nastrojów antyklerykalnych. Krótkie omówienie najciekawszych elementów jego diagnozy proponuję przeczytać TUTAJ.

Nie sposób odmówić racji publicyście, który tłumaczy, że nowy antyklerykalizm w zasadzie nowym nie jest. Mieliśmy już tego próbkę w czasach PRL. Dzisiaj nowy jest sposób podania antyklerykalnych tez. Co gorsza, ten sposób okazuje się skuteczny. A jeszcze bardziej przykre jest to, że nie potrafimy znaleźć na niego właściwej odpowiedzi. Moim zdaniem redaktor Semka też nie trafia w punkt, ale o tym za chwilę.
Zgadzam się z redaktorem co do sedna: dzisiaj antyklerykalizm nie jest wyrafinowaną dysputą z Kościołem i wartościami chrześcijańskimi. Więcej, antyklerykalizm zdaje się nie mieć dzisiaj wystarczających argumentów, żeby w ogóle toczyć spór z chrześcijaństwem. Jedyna argumentacja, którą się posługuje, jest oparta na emocjach, manipulacji faktami i półprawdami o Kościele.

 

Kościół przedstawia się jako wroga ludzkiej wolności i niezależności, hamulcowego rozwoju naukowego i kulturalnego. Roztacza się wizje kościelnego bogactwa, które zdobywa mniej lub bardziej nieuczciwymi środkami. Nie warto powtarzać tego, o czym i tak słyszymy z takich czy innych mediów.
Zresztą, jak powiedziałem, to, co tu i ówdzie, jest powtarzane na temat Kościoła, nie jest najważniejsze. Ważniejsze jest, kto i jak to powtarza. Antyklerykałowie rozkładają nas wizerunkowo. Wcale nie próbują spierać się z nami na merytoryczne argumenty. Zdecydowanie łatwiej pokonać przeciwnika, ośmieszając go. Tak działają antyklerykalni politycy, tak działają medialni celebryci, o których pisze Semka.
Redaktor winą za nasilenie się antyklerykalnych nastrojów obarcza tzw. „katolików otwartych”. Jak rozumiem, katolik otwarty to taki, który ma na tyle giętki kręgosłup moralny, że nie tylko nie protestuje, kiedy go kopią, ale jest w stanie przyznać rację kopiącym.
Ale z drugiej strony ten termin wydaje mi się mimo wszystko mylący. Oczywiście, katolicy (a w ogóle chrześcijanie), muszą trzymać się pewnych zasad, które nakazuje im wiara. Nie mogą ich zmieniać pod wpływem koniunktury czy panujących nastrojów.

 

Jednak wydaje mi się, że w chrześcijaństwie otwartość nie jest opcją. Otwartość na drugiego człowieka to jedna z podstawowych wartości. Jezus dawał tego przykład nieustannie. Szedł do tych, którzy byli spychani na margines przez pobożne społeczeństwo żydowskie. Leczył trędowatych, chodził w gościnę do celników itd. Wszyscy to znamy, dlaczego więc nie korzystamy z tego przykładu i idąc tym tropem nie dajemy piarowej odpowiedzi tym, którzy nam wizerunek demolują?

Nie wygramy z antyklerykalnymi krzykaczami, jeśli na ich niepoważne zaczepki będziemy odpowiadać w tonie arcypoważnego świętego oburzenia. To nie jest pole do dyskusji. Mam wrażenie, że podkładamy się za każdym razem, gdy próbujemy dać się wciągnąć w tę grę. Przykładem była chociażby darmowa promocja, jaką Watykan zafundował „Kodowi Leonarda da Vinci”. Wyciągnięto wnioski i przy filmie „Anioły i demony” Stolica Apostolska nie dała się już „wkręcić” specom od marketingu. Film przeszedł bez większego echa, bo zwyczajnie tego rodzaju produkcje są równie toporne, jak antyklerykalna propaganda PZPR.

 

Tymczasem nam się ciągle wydaje, że musimy wołać głośniej niż najgłośniejsze dźwięki deathmetalowych gitar. Ja bym wolał, żeby jednak Kościół miał trochę inną twarz. Jaką? Chociażby twarz , jaką pokazuje ks. Stryczek, który nie bawi się w polemiki z tym czy tamtym, ale robi dobrą robotę na rzecz ubogich, przy okazji pracując nad wykreowaniam pozytywnego wizerunku Kościoła. Tak samo działa przecież wiele innych osób: s. Anna Bałchan, s. Małgorzata Chmielewska, Caritas Polska itd. Można by długo wyliczać, a jednak myśląc Kościół, wielu z nas nie myśli o dobru, które tworzą. Prędzej do głowy przychodzi nam chociażby...(niech każdy sobie uzupełni).
Jestem przekonany, że dzisiaj, zamiast dzielić chrześcijan, katolików na otwartych czy konserwatywnych - jak proponuje redaktor Semka - lepiej zapytać o to, jak powinien wyglądać prawdziwy wyznawca Chrystusa i zadbać, żeby taki obraz jak najszybciej przeniknął do opinii publicznej.

 

gosc.pl