O komórce w konfesjonale, trzydziestu sekundach na spowiedź, spowiedniku jak automat do coca-coli i o tym „Czego ode mnie ksiądz chce?” oraz o wyjątkowej szkole z o. dr. Piotrem Jordanem Śliwińskim OFMCap, założycielem Szkoły dla Spowiedników,...

 

 

...kierownikiem duchownym, rekolekcjonistą osób konsekrowanych i świeckich rozmawia Paweł Piwowarczyk.

 

Czy pamięta Ojciec swój pierwszy dyżur w konfesjonale?

– Nie był to jakiś szczególny moment. Siedziałem chyba tylko dłużej, niż trzeba było. Przez dwa godzinne dyżury.

Czy zdarzyła się sytuacja, w której chciał Ojciec uciec z konfesjonału?
– Nie. Nieraz pojawia się tylko bezradność, bo po ludzku sytuacja czasem mnie po prostu przerasta. Ale wchodząc do konfesjonału, mam świadomość, że nie wchodzę tam sam. Jest ze mną Chrystus. Patron, który towarzyszy mi w życiu, św. Leopold Mandić, zwykł mawiać: „Jak mam stułę, nie boję się nikogo”. Z wielką pokorą powtarzam w duchu te słowa, jestem spokojny i wiem, że jeśli Bóg przysyła mi penitenta, to będzie taki, któremu zdołam pomóc.

Czy zdarza się, że Ojciec płacze w konfesjonale?
– Zdarza się. Trudno się czasem nie wzruszyć, gdy wysłuchuje się człowieka przytłoczonego ogromnym cierpieniem lub doświadczającego wielkiego działania Bożego.

Są też sytuacje wywołujące zdenerwowanie u spowiednika…
– Jednemu z penitentów zadzwoniła kiedyś komórka. Nie wyłączył jej. Przeprosił i odebrał telefon, „załatwił” swoją sprawę, a po chwili kontynuował spowiedź. Wzburzyło mnie to bardzo – „jak on traktuje ten sakrament!” – pomyślałem. Ale wykorzystałem sytuację do rozpoczęcia rozmowy dotyczącej tego, czym tak naprawdę żyje ten człowiek.

A Ojciec zabiera ze sobą komórkę do konfesjonału?
– Zazwyczaj tak. Kilka tygodni po tej sytuacji zapomniałem nawet ją wyłączyć. Było mi głupio. W konfesjonale komórkę mam wyłączoną. Z drugiej strony jest mi ona czasem potrzebna. Zdarza się, że penitentowi potrzebna jest inna pomoc. Wtedy wyciągam komórkę i szukam numeru telefonu, np. do psychologa czy specjalistycznej poradni.

Co czuje kapłan po kilku godzinach spowiadania?
– Dla mnie osobiście spowiedź jest jak normalne życie. To nie jest nic ekstra, to fragment mojej posługi, rodzaj wyjątkowego spotkania z człowiekiem. Wychodząc z konfesjonału, czuję zawsze ogromną wdzięczność wobec Boga. Przecież ludzie tu przychodzą, bo potrzebują przebaczenia, bardzo go pragną, a Bóg jest hojny i nim obdarowuje. Wspaniałe jest też to, że ktoś przychodzi po wielu latach i doświadcza tego daru. Oczywiście, że czasem pojawia się zmęczenie. W czwartki nieraz siadam o 17 i wychodzę czasem po 22, ale przecież przed wstąpieniem do zakonu wykonywałem inną pracę i też bywałem zmęczony.

Czym specyfika tej pracy różni się od innych?
– Można powiedzieć, że to święta praca. Bóg działa wielkie rzeczy. Jak w każdą inną pracę wnosi się w nią również swoją słabość. Kiedyś w Wielkim Tygodniu przysnąłem w konfesjonale. Spowiadam i nagle słyszę słowa penitenta: „A teraz ksiądz zasnął”. Z czym jeszcze walczę? Staram się powstrzymywać od wybuchów agresji. Mój długoletni ojciec duchowny mówił mi, że jak spowiadam, to mam nie krzyczeć, bo przecież Bóg nie krzyczy.

Wygląda Ojciec na bardzo łagodnego. Trudno mi sobie wyobrazić jakąś nerwowość w konfesjonale…
– Człowieka zdenerwować może przede wszystkim lekceważenie. Gdy penitenci traktują mnie jak automat do coca-coli: „Proszę księdza, proszę szybko, bo mi się śpieszy. Tyle się naczekałem. Jak ksiądz ma coś ważnego do powiedzenia, to ja mam trzydzieści sekund”. To jakieś odpersonalizowanie. Nie odnoszę tego do siebie, to raczej problem odnoszenia się do Boga. Niektórzy zaliczają tylko rytuał albo wykonują… polecenie żony. Szedłem kiedyś w stronę konfesjonału z panem, który poprosił o wyspowiadanie. Spytałem, czemu chce się spowiadać. A on na to, że mu żona kazała. Bogu dzięki za taką żonę, ale lepiej, gdyby pan sam sobie kazał.

To może warto takich penitentów odsyłać bez rozgrzeszenia?
– Wszystko zależy od tego, czy jest wola nawrócenia. Trzeba tłumaczyć, proponować rozwiązania, ale jeśli nie ma żalu za grzechy, woli nawrócenia, nie można udzielić rozgrzeszenia, bo taka spowiedź byłaby nieważna. Zdarza się, że ktoś przychodzi z lękiem. Długo się nie spowiadał. Wtedy uświadamiam, że Bóg jest zawsze po stronie penitenta, Kościół i spowiednik również. To jedna wielka liga przeciw grzechowi. Ja nie jestem też prokuratorem, jak niektórzy mnie postrzegają. Nie szukam dowodów, wierzę penitentowi. A jeśli ktoś kłamie, to i tak spowiedź jest nieważna.

…a z drugiej strony w sakramencie pokuty dzieją się zazwyczaj wielkie rzeczy?

– Spotykam człowieka, który mimo olbrzymich problemów samotnie wychowuje dzieci, ma chorych bliskich. Skumulowanie cierpienia w życiu jednej osoby. Trudno się nie wzruszyć, gdy ta osoba mimo wszystko zachowuje mocną wiarę. To buduje.
Często odkrywam, że Bóg do mnie mówi przez penitentów. Pokłóciłem się kiedyś przed dyżurem w konfesjonale z przełożonym. Przychodzę do konfesjonału, a tu klęka kilkulatek i mówi z wielką szczerością oraz świadomością, że był nieposłuszny. Wtedy konfrontuję to jakoś ze swoimi przeżyciami. Wiem, że powinienem przeprosić przełożonego. Niejednokrotnie Bóg mówi do mnie w taki sposób bardzo konkretnie.
Gdy spowiadałem we Włoszech, przyszedł człowiek i dzielił się ze mną swoimi przeżyciami, opowiadając, że Bóg do niego mówi. To niesamowite doświadczenie. Trafił na Mszę św. i Słowo Boże uderzyło w konkretny moment jego życia! Fascynujące jest, że ludzie dzielą się swoimi przeżyciami podczas sprawowania sakramentu pokuty.

Wielu jednak nie odkrywa tego wspaniałego Bożego działania.
– Można to dostrzec przy okazji rachunku sumienia. To problem patrzenia na całe swoje życie. Jeśli ktoś widzi je tylko przez perspektywę grzechu – to było złe i tamto było złe – to taki rachunek sumienia może skrzywić życie. Trzeba zobaczyć zło, ale ucieszyć się też dobrem, nawet niewielkim. Nie szukajmy takiego dobra na miarę wieży Eiffla. Zrobienie dobrej zupy, pogadanie z kimś, odkrycie mądrej lektury, posłuchanie koncertu Bacha to też dobro. Proste, zwyczajne, które jest i warto sobie z tego zdać sprawę. Ten ogląd naszego życia jest wtedy szerszy. Mogę przecież uświadamiać sobie zło, które popełniam, a zarazem postanawiając poprawę, dziękować za dobro. To tak jakbyśmy się przerzucili z oglądania telewizji czarno-białej na kolorową. Wielu chrześcijan układa sobie wszystko właśnie na czarno-biało i przez to nie zna kolorów Bożego działania. A przecież przy każdej spowiedzi można je zobaczyć.

Uważa Ojciec, że każdy kapłan powinien mieć co jakiś czas „urlop” od konfesjonału?
– Jeśli kapłan jest zdenerwowany, nie panuje nad sobą, to powinien nawet przerwać spowiedź, choćby miał długą kolejkę. Inaczej może kogoś zranić. Mam przyjaciół, którzy gdy dochodzą do takiej granicy swojej wytrzymałości, to wychodzą na chwilę. Idą na krótki spacer i wracają do konfesjonału. Ja też mam swój maksymalny czas, gdy jestem w stanie dobrze pełnić posługę. Myślę, że to cztery, pięć godzin. To jest przecież wysiłek. Trzeba wciąż być skupionym. Jedno ucho ma słyszeć penitenta, a drugie Boga. Zwykle się modlę, słuchając grzechów. Za każdym razem trzeba się również przestawiać na inny stopień komunikacji, porozumiewania językowego. Po profesorze przychodzi dziecko albo student. Cały czas trzeba podejmować wysiłek budowania dialogu, dostosowany do konkretnej osoby.

Jakie oczekiwania ma spowiednik wobec penitenta?
– To raczej oczekiwania Kościoła, a kapłan jest jego przedstawicielem. Problem w tym, że wielu traktuje kapłana jak fryzjera albo psychologa. Kapłan w konfesjonale ma mieć oczekiwania, które określił Kościół – takie, które pomagają dobrze się przygotować i przeżyć spowiedź. Czasem przychodzi ktoś zagubiony. Trzeba penitenta odnaleźć w tym miejscu, w którym jest i pokazywać dalsze drogi. Świadomość moralna u ludzi jest bardzo różna. Tu też trzeba dużej wrażliwości.

Może należy większą uwagę zwracać na przygotowanie – na rachunek sumienia?
– Rachunki sumienia wielu Polaków i Polek mają mankamenty. Można żartobliwie powiedzieć, że wskazują tylko na paciorek i rozporek. Mówi się w nich o kulcie i seksie, a przykazania to szersza rzeczywistość. Jest przykazanie szóste i pierwsze, ale zostaje jeszcze osiem innych! Pomijane są kwestie grzechów zaniedbania. A my lubimy się z nich rozgrzeszać. Ojciec nie ma czasu na rozmowę z synem, bo jest zmęczony itd. Boli nas, że nie mówimy pacierza, a już mniej to, że z sąsiadką nie rozmawialiśmy od roku. Oczywiście jest czyn, są też aspekty, kontekst popełnienia grzechu. To nie jest jak w sylogizmach – jest ogólna zasada, nie wolno robić tego i tego, a my dopasowujemy człowieka i mówimy to jest złe, to jest dobre. To nie tak. Trzeba zawsze szukać człowieka i pytać, dlaczego on to zrobił, jakie były okoliczności. Wtedy możemy dany czyn konfrontować z przesłaniem Ewangelii.

Jak zatem powinien wyglądać rachunek sumienia?
– Musi być dynamiczny, czyli zmieniać się wraz ze zmianą sytuacji życiowej człowieka. Jeśli przychodzi pięćdziesięciolatek, trzymając książeczkę od Pierwszej Komunii Świętej i mówi, że nie słuchał rodziców, to jego rachunek sumienia jest nieadekwatny do etapu jego życia. Ważne, żeby rachunek sumienia był prosty, nieskładający się z dwustu pytań, bo wtedy łatwo się zniechęcić. Proponuję rachunek sumienia według reguły trzech palców, trzech osi – odniesienie do Boga, bliźniego i siebie.

Mamy pięć warunków dobrej spowiedzi. To się sprawdza?
– Po pierwsze, najważniejsza jest wiara. Jeśli ktoś przychodzi do spowiedzi po wielu latach i mówi, że nie chodził do kościoła, to mówię, że nie było to w porządku, ale musimy porozmawiać o podstawach: „Kim jest dla pana/pani Chrystus?” Jeśli ktoś nie wierzy, że w Chrystusie jest zbawienie, to spowiedź nie ma sensu i sakrament staje się tylko formalnością. Budzi to czasami duże zdziwienie: „Czego Ojciec ode mnie chce?”, ale może to jedyna okazja, żeby porozmawiać o tym, kim jest Chrystus, jaki sens ma wiara, jak odnieść ją do życia. Wtedy dopiero warunki dobrej spowiedzi mają sens.
Czasem jednak przygotowanie do spowiedzi musi trwać dłużej. W Krakowie posługują np. siostry jadwiżanki wawelskie przygotowujące dorosłych do chrztu, ale też do spowiedzi po wielu latach.

A przygotowanie spowiednika?
– Uważam, że spowiednik zawsze przed posługą powinien się w pewien sposób zatrzymać, zamyślić. Jednak do służby w konfesjonale przygotowuje go całe jego życie. On się modli, sprawuje Eucharystie, wyjeżdża na rekolekcje, ciągle czyta, dokształca się. Aby dobrze służyć, sam musi doświadczać Bożego Miłosierdzia, czyli regularnie się spowiadać, inaczej nie będzie dobrze spowiadał.

Obserwuję czasem ludzi czekających na spowiedź pełnych zdenerwowania, u wielu pojawia się wewnętrzny lęk.
– Bywa tak, że jeśli penitent był straszony spowiedzią jako dziecko, to potem spowiedź wywołuje presję, jest karą. Czasem źle wpływa silnie represyjne wychowanie, w ramach którego pochwały to rzadkość. Wtedy Bóg jawi się jako surowy i karzący. Pojawia się wówczas wewnętrzny przymus, żeby wymienić wszystkie, nawet najdrobniejsze, grzechy. Są też zranienia wynikające z wcześniejszego potraktowania przez kapłana. Lęk pojawia się również razem ze świadomością popełnianych grzechów.
Komuś, kto chce się rozwijać albo osobie zniewolonej przez grzech jakiegoś nałogu, a może cierpiącej przez skrupuły, polecam kierownika duchownego. Wtedy łatwiej niwelować lęki, otwierając się ze swoim problemem zawsze przy tym samym kapłanie.

Kapłan musi dotykać najdelikatniejszych sfer życia człowieka. Jak radzić sobie z tym trudnym zadaniem?
– Powraca znów myśl, że w konfesjonale nie jestem sam. Penitent przychodzi do Chrystusa, do Kościoła, a nie do mnie. Nie gorszę się grzechami innych. Zdaję sobie sprawę, że często dotykam takich sfer życia ludzi, o których trudno nawet mówić do lustra. Ktoś mówi, że czynił rzeczy nieczyste. To może być zdrada, a może być oglądanie pornografii. Penitenci mają problemy z nazywaniem grzechów „po imieniu”. Wyznanie musi być integralne, tzn. kapłan musi rozumieć, o jaki grzech chodzi, musi znać jego okoliczności, które są bardzo ważne. Pytania, które zadaję podczas spowiedzi, nie wynikają z ciekawości. Nie interesują mnie detale. Staram się, żeby były delikatne, a mitem jest twierdzenie, że ksiądz pyta o „te sprawy”, bo się tym interesuje. Pyta, żeby zrozumieć, o co chodzi i jak pomóc.

Są i tacy, którzy przychodzą, by w konfesjonale po prostu porozmawiać z księdzem.
– To problem Kościoła w Polsce. Dobrze, że jest on masowy, jednak wielu wiernym brakuje osobistego spotkania z duszpasterzem. Kolęda jest zazwyczaj tylko pewnym rytuałem. Często funkcję rozmowy przyjmuje zatem sakrament spowiedzi. Ale musi być granica. Spowiedź nie ma być prostą rozmową duszpasterską. Ma mieć dialogiczny charakter, ale to nie rodzaj pogawędki dwóch przyjaciół. Jeśli ktoś ma jakieś pytania, które wychodzą poza zakres spowiedzi, wtedy wpierw udzielam rozgrzeszenia, a potem o nich rozmawiamy.

Inaczej spowiada się kobietę, a inaczej mężczyznę?
– Trudno to generalizować. Ważne jest indywidualne podejście. Św. Leopold Mandić zdobywał wiernych łagodnością, a zupełnie inny był św. Ojciec Pio, skory do gniewu. On też pracował nad tą swoją nerwowością. Kogoś skarcił, a potem ta osoba w odpowiednim momencie wracała do niego. Czasem można do kogoś trafić właśnie mocniejszym słowem.
Mężczyźni może mówią mniej, ale mają za to precyzyjne pytania. Kobiety wprowadzają więcej uczuć. Uczucia mogą się pojawiać i czasem pomagają. Ale jeśli ich nie ma, to wcale nie jest źle. Widać to w żalu za grzechy. Tu nie chodzi o żal uczuciowy – np. pokłóciłem się z żoną i jest mi głupio. Chodzi o żal w sensie woli – to, co zrobiłem jest złe i tego nie chcę. Mogą temu towarzyszyć łzy, ale nie muszą, one nie wartościują tego żalu.
Ktoś mówi, że nie ma żalu, bo myśli, że to mają być uczucia. Czasem żal za grzechy myli się też z żaleniem: „Jaki jestem biedny”. W żalu zawarta jest prośba: „Przebacz mi, Panie”. Spowiedź łączy się z pocieszeniem, wpierw musi być jednak przebaczenie. „Pociesz mnie!” jest na drugim planie. Jeśli doświadczam przebaczenia, trudno żebym nie był pocieszony!

Z naszej rozmowy wyłaniają się ogromne wyzwania, które stają przed spowiednikami. Stąd chyba zrodził się pomysł Szkoły dla Spowiedników. Dlaczego powstała taka szkoła?
– Dlatego, że wszyscy się uczymy. Jest też pewna ciągłość – to cztery kilkudniowe spotkania w ciągu dwóch lat. Dobra szkoła zakłada pewną wspólnotę. Nie chodzi tylko o wspólne uczestnictwo w wykładach, ale o wspólną modlitwę, dyskusje, dzielenie się. W naszej szkole wykładają osoby z ogromnymi kompetencjami, mające wielkie doświadczenie w obszarze teologii moralnej. Niemniej ważne jest dzielenie się doświadczeniami między uczestnikami. Jest też czas na słuchanie słowa (dzień biblijny), na ćwiczenia praktyczne z psychologiem i z doświadczonym spowiednikiem. Szkoła działa od 2005 r. i ma już 150 absolwentów.

Czy kocha Ojciec spowiadanie?
– Kocham, chociaż ciągle nieudolnie i za mało, Chrystusa, który przebacza grzechy i staram się być jego obrazem wobec tych, którym posługuję. Ciągle bardziej odkrywam, że Chrystus przychodzi do mnie w moich penitentach. Dostrzegam i doceniam ten głód przebaczenia, który w nich jest.

 

Przewodnik Katolicki/duchowy.pl