W rozmowie dla KAI, w 70 rocznicę swoich święceń kapłańskich hierarcha uznawany przez rząd PRL za głównego wroga komunizmu w Polsce mówi o prześladowaniach Kościoła przez komunistów.
KAI: 70 lat – kamienny jubileusz kapłaństwa – to piękna i niecodzienna rocznica. Stawianie Księdzu Arcybiskupowi pytania czy znów poszedłby tą samą drogą brzmi trochę banalnie. Ale cofnijmy się o te 70 lat. Czy wybrałby Ksiądz Arcybiskup tę samą drogę?
– Tak, tę samą drogę. Dlatego, że ona jest wierna prawdzie. I dziękuję Panu Bogu, że właśnie to wybrałem.
KAI: Dom rodzinny, szkoła, parafia. Kto miał największy wpływ na podjętą decyzję?
– Rodzina. Wiejska, ale głęboko wierząca i doświadczona. Ojciec mój Szymon i matka Maria, pobrali się przed I wojną światową. Gdy wybuchła wojna, Sowieci zajęli ich mieszkanie. Troje dzieci urodzonych nie przeżyło, bo nie było ich jak leczyć i warunków, żeby ratować w tym trudnym czasie. Wtedy złożyli ślub, że jeśli ja przeżyję, to wystawią pomnik Matki Bożej. Zrobili to w 1928 r., gdy miałem 10 lat.
KAI: Poza wspomnianym już, zmarłym w czasie wojennej pożogi, miał Ekscelencja jakieś rodzeństwo?
– Miałem dwoje. Zmarli w ostatnim czasie.
KAI: W 1942 r. w katedrze lwowskiej Ksiądz Arcybiskup przyjął święcenia kapłańskie z rąk bp. Eugeniusza Baziaka. Jako młody kapłan, skierowany został Ksiądz do parafii Złotniki, skąd musiał uciekać z powodu wyroku śmierci wydanego przez Ukraińską Powstańczą Armię.
– Ostrzegła mnie córka kierownika szkoły, że przyjechali rozstrzeliwać. Tam było inaczej, niż na Wołyniu – nie strzelano do kobiet, ani do dzieci, tylko do dorosłych mężczyzn. Na mnie też wydano wyrok śmierci. To było tuż przed Wielkim Postem. Akurat byłem w konfesjonale. W pewnym momencie podbiegła ta pani i mówi: niech ksiądz idzie. Zaledwie wyskoczyłem, zobaczyłem żołnierza z karabinem, którego prowadziła inna kobieta, bo musieli mieć przewodnika. Rozbili moje mieszkanie, a ja w tym czasie zdążyłem ukryć się na strychu w gospodarstwie sąsiada. Stamtąd miejscowy lekarz odwiózł mnie do Lwowa. Lekarza i apteki nie ruszano, ale na mnie się zawzięli.
KAI: Dlaczego?
– Bo widzieli, że działam. Prowadziłem duszpasterstwo, dużo pracowałem z młodzieżą. Ponieważ miałem wpływ na parafię, uważali, że jestem niebezpieczny i wydali na mnie wyrok.
KAI: W końcu przyszedł rok 1965 i nominacja biskupia, a następnie konsekracja w katedrze przemyskiej 6 lutego 1966 r. Blisko 30 lat kierowania diecezją przemyską to trudny czas komunizmu. Ksiądz Arcybiskup podjął bezkompromisową walkę z tamtym systemem, z której – dziś możemy to bez wątpienia stwierdzić – wyszedł zwycięsko.
– Ludzie byli stłamszeni, nie mieli żadnej nadziei. Ja nie wiedziałem jak sobie z tym poradzić, no bo zwyczajne sposoby nie wystarczały. Jak w tym narodzie wzbudzić nadzieję? Przed konsekracją odprawiłem sobie ćwiczenia duchowne u bernardynów w Leżajsku. Tam około tygodnia modliłem się i medytowałem, co dalej robić. Przyszła mi myśl, która okazała się bardzo cenna – zbliżyć się do ludzi, którzy na to czekają, rozpocząć działalność. Nie wolno było niczego budować, ale na wsiach istniały dawne kapliczki. Postanowiłem, że będę odprawiał przy nich Msze święte i od tego się zaczęło. Oczywiście ludzie wtedy byli za to karani, ale zaczęli nabierać odwagi i nadziei, że coś jest możliwe. I potem sami występowali z inicjatywą. Ja zapewniłem, że nikogo nie zostawię samego i jeśli będą kary, to wszyscy je pokryjemy, ale nikt nie zostanie samotny. Od tych małych kapliczek się zaczęło.
KAI: Dziełem Księdza Arcybiskupa, również dzięki zaangażowaniu wielu księży i wiernych, jest powstanie w archidiecezji przemyskiej 220 nowych parafii i 430 kościołów. Na żaden nie było pozwolenia władz.
– Wszystkie były bez pozwolenia. Weźmy Rzeszów – był jeden kościół parafialny i jeden filialny. A dzisiaj ma katedrę i około 30 murowanych kościołów. Ludzie często robili to z narażeniem, ale z czasem sami zaczynali działać, mnie tylko zawiadamiali.
KAI: Zacząć trzeba było od księży. Trudno było ich przekonać, że się uda? – Ja wszystko brałem na siebie i to mnie przede wszystkim komuniści atakowali. Proboszczowie dostawali głównie kary pieniężne. Najgorsze było to, że władza nie tylko zabraniała budować nowe kościoły, ale i burzyła dotychczasowe, czego przykładem jest Wołkowyja. Ja protestowałem na cały świat. Któregoś dnia dostałem wezwanie do Rzeszowa na zamek do prokuratury. Oni zaczęli od słów: czy ksiądz zdaje sobie sprawię co go czeka, gdy będzie walczył z państwem? Odpowiedziałem: wiem, możecie mnie zastrzelić, aresztować, ale ja nie ustąpię. I ucichło. A tamten kościół odbudowałem w innym miejscu i dałem mu tytuł św. Maksymiliana Kolbego.
KAI: Komuniści uważali biskupa Tokarczuka za jednego z głównych wrogów ustroju. Lud natomiast uważał go za biskupa niezłomnego.
– Gdy miałem kazania w Boże Ciało w Rzeszowie, zjeżdżała się cała okolica. A ja mówiłem nie tylko symbolicznie, ale otwarcie, że taka polityka do niczego nie prowadzi. Nie ukrywałem, że mamy do czynienia z wrogami. Ale podkreślałem, że to też są ludzie, tylko biedni, zbałamuceni i mam raczej współczucie, niż potępienie. Ja żadnego ateisty nie potępiam, bo to jest biedny człowiek, który płaci koszty pomyłki życiowej. Władze to wszystko nagrywały i teczka oskarżeń ciągle się powiększała.
KAI: W pomieszczeniach kurii i domu biskupiego odnalazł Ksiądz Arcybiskup zainstalowane podsłuchy.
– Ogłosiłem to publicznie i to ich bardzo zdenerwowało. Okazało się, że wszędzie je instalowano, a jeden Tokarczuk je odkrył i udokumentował. Zapakowałem to i zostawiłem na pamiątkę na Jasnej Górze. Do dzisiaj znajdują się w muzeum paulinów. Ponieważ to wszystko ogłosiłem, minister sprawiedliwości zaprosił mnie na rozmowę do prokuratury. Odmówiłem, mówiąc, żeby przyszedł do kurii, spotkam się z nim u siebie i porozmawiamy, bo on też jest na podsłuchu. Wtedy zaskarżyli mnie do papieża, że z Tokarczukiem nie można rozmawiać i nie uznaje żadnej władzy. Ryzykowałem życie. Wiedziałem, że może mnie coś spotkać. Ks. Jerzy Popiełuszko radził się mnie, rozmawiał ze mną kilka razy. Wiedziałem, że ta droga jest moja, że mogą mnie zamordować tak samo, jak jego. Byłem na to gotowy.
KAI: Pojawił się także przykry epizod ulotek i fałszywych oskarżeń o współpracę z hitlerowcami w czasie II wojny światowej, szkalujących Księdza Arcybiskupa, jako niezadowolonego z rządów kard. Stefana Wyszyńskiego oraz dążącego do zagarnięcia greckokatolickich świątyń na terenie diecezji. Ludzie jednak nie dawali temu wiary i bronili swojego biskupa.
– Byli i tacy, którzy wierzyli. Ale większość nie. Gdy przechodziłem na emeryturę dziękowałem ludziom za to, że mieli do mnie zaufanie i wierzyli w to wszystko, co robię, że nie oszukiwałem w żadnych sprawach i powiedziałem, że na tym można dalej budować.
KAI: Nie miał Ksiądz Arcybiskup wątpliwości, że idzie właściwą drogą? Współpracownicy, biskupi z innych diecezji nie bali się, że może to pogorszyć i tak trudną sytuację? Nie sugerowali: nie wychylaj się, zrezygnuj?
– Państwo stworzyło tzw. związek księży patriotów, którzy współpracowali z rządem PRL. Pozbawiłem ich stanowiska, ukarałem. Wezwałem, żeby odwrócili się od tej organizacji. Ale to było kilka osób. Wszyscy widzieli, że naród się budzi. Biskupi nie bali się, poszli za mną i zaczęli naśladować. Pierwsza była sąsiednia diecezja lubelska.
KAI: Zawołaniem biskupim Ekscelencji stały się słowa „Deus Caritas est – Bóg jest miłością”.
– To jest zasadnicza prawda. Bóg jest miłością i nadaje sens całemu życiu. I moją zasadą jest głoszenie tego. Równocześnie nie będę tego głosił w sytuacji oderwanej od życia, tylko w sytuacjach życiowych, to, co obejmuje 10 Przykazań Bożych. Dlatego w herbie jest dekalog.
KAI: Często dzisiaj słyszymy o kryzysie wiary. Jaka jest, zdaniem Księdza Arcybiskupa, obecna kondycja Kościoła katolickiego w Polsce?
– W każdym razie wiara staje się coraz bardziej świadoma. Nie można mówić, że jest gorzej, tylko się to po prostu inaczej układa w terenie. Gdzie jest parafia zgrana, gdzie ludzie sobie pomagają, tam jest wszystko w porządku.
KAI: Wielu księży, pamiętających komunizm, uważa, że dzisiejsze czasy są o tyle trudniejsze, że wówczas zło było jawne, a teraz jest bardziej podstępne i trudniej je rozpoznać.
– Tak samo było i wtedy. Też było podstępne. Głosili, że Boga nie ma i dzisiaj jest to samo. Teraz jest inna epoka. Do 1990 r. religia nie miała miejsca w szkole. Gdy byłem w Komisji Wspólnej Episkopatu i Rządu PRL żądałem powrotu nauki religii do szkół. Powiedziałem, że jeśli nie będzie zgody, to żądam plebiscytu. To jest zupełnie nowa rzeczywistość, praca stała się jawna.
KAI: Na co dzisiaj powinni szczególnie zwracać uwagę kapłani…
– ...Nie tylko kapłani, ale i ludzie. Wszyscy są zobowiązani do moralnej odpowiedzialności za swój dom, za rodzinę. Trzeba sobie zdawać sprawę, że droga, którą pokazują niektórzy politycy to bezdroże, ona się już kończy. Żąda się odpowiedzialności od wszystkich. Księża mają przewodzić, udzielać sakramentów, radzić, ale nie wolno zostawić księży samych.
Rozmawiał Paweł Bugira