Marihuana nie uzależnia? Powiedzcie to Igorowi, Dawidowi i Doniemu. Wszyscy trzej uzależnili się od palenia trawy w młodości. Byli w wieku dzisiejszych gimnazjalistów i licealistów, którym tak bardzo podoba się happening Janusza Palikota z wypaleniem w gmachu Sejmu „kadzidełka o smaku marihuany”.
Hasła Ruchu Palikota wielu młodym muszą się podobać, bo kruszą mur zakazów wzniesiony przez dorosłych. W rzeczywistości ta naiwna część młodzieży nie ma pojęcia, czym naprawdę pachnie marihuana. Także ci młodzi, którzy uważają się za mądrzejszych od rówieśników, bo już „jarali trawę”, nie zdają sobie jeszcze sprawy, w jakim kierunku ich to ciągnie. Posłuchajcie kogoś, kto palił dłużej od was.
Dawid: – byłem nijaki
Dawid Sudoł z Sandomierza palił trawę przez siedem lat, od 13. roku życia. Wpadł w nałóg w technikum elektrycznym. – Nie byłem świadomy, w jaki świat wchodzę. Zwiodła mnie niepozorność marihuany, jej lekkość. Na początku paliłem „normalnie”, od czasu do czasu, potem częściej – wspomina dziś Dawid. – Po latach zobaczyłem, że marihuana już wtedy wywierała na mnie silny wpływ przez działanie uboczne. Byłem nerwowy, nachodziły mnie różne natręctwa. Zacząłem nawet wyszukiwać, czy może nie jestem na coś chory... W maturalnej klasie moi rówieśnicy szykowali się do studiów, a ja powtarzałem, że życie nie ma sensu. Wracałem ze szkoły, zapalałem trawę i szwendałem się po osiedlu – wspomina. – Zamiast stawiać czoła rzeczywistości i rozwijać się jako chłopak, zatrzymałem się w rozwoju. Fizycznie się rozwijałem, ale emocjonalnie stałem w miejscu. Zamiast rozwoju, zaczęła się melancholia. Byłem po prostu nijaki! Po melancholii przyszło zniechęcenie. I lenistwo. Po maturze Dawid poszedł na pedagogikę specjalną w WSHP w Sandomierzu. Jednak studiów nie skończył. – Przyszedł moment, że palenie trawy przestało mi wystarczać. A ponieważ mawiałem „nigdy nie mów nigdy”, spróbowałem w końcu amfetaminy. Amfa ma to do siebie, że podnosi człowieka emocjonalnie, zwłaszcza tak zakompleksionego, jakim ja byłem pod maską agresywnego dresiarza. Ale po trzech latach brania amfy zaczęły się szybko powiększać moje strachy, niepokoje – mówi. Zwiększała się też agresja. Dawid dostał dwa wyroki w zawieszeniu. Przeczytał kiedyś świadectwo nawróconego narkomana. Zaczął błagać jego modlitwą zrozpaczonego ćpuna: „Boże, zakończ to piekło”.
Myślał, że Pan Bóg sprawi jakiś nagły cud, ale nic się nie stało. – Dopiero po czasie zobaczyłem, że właśnie wtedy coś wokół mnie zaczęło się układać – wspomina. Jednak kiedy jego stan się poprawiał, przestawał myśleć o Bogu i wtedy znów w stronę narkotyków ciągnęła go magnetyczna, nieodparta siła. Dopiero w odruchu strachu, kiedy sędzia poinformowała, że jego wyrok prawdopodobnie zostanie odwieszony, 5 lat temu zdecydował się wstąpić do katolickiej wspólnoty Cenacolo. Narkomani zdrowieją w niej dzięki długiej modlitwie, ciężkiej fizycznej pracy oraz mówieniu prawdy sobie i innym. – Dopiero we wspólnocie przekonałem się, co ze mną zrobiły narkotyki, dostrzegłem mój dotychczasowy brak charakteru. Nie stałem się w Cenacolo supermanem, wspólnota ciągle mi to pokazuje – śmieje się Dawid. – Ale Pan Bóg mnie oswobodził. Już od kilku lat budzę się rano i nie myślę o narkotykach – mówi. O zdaniach typu „marihuana nie uzależnia” i porównaniach tego narkotyku do alkoholu Dawid mówi krótko: to argumenty tych, którzy już są zafascynowani marihuaną, ale jeszcze nie odczuwają skutków ubocznych. – Gdyby mi ktoś powiedział o negatywnym wpływie trawy w czasie, kiedy byłem w technikum, też bym się z niego śmiał. Powiedziałbym, że ten gość nie jest normalny. A dzisiaj sam mówię młodzieży, że marihuana nie może dać człowiekowi nic dobrego – mówi z naciskiem. – Gdyby popytać ludzi palących dłużej, którzy są szczerzy, to wątpię, czy znajdziesz kogoś, kogo skutki uboczne ominęły. Taką samą bzdurą jest, że ona nie uzależnia. Mam kolegów, którzy nigdy nie spróbowali niczego mocniejszego od marihuany. Palą trawę od dziesięciu lat, nie jest im z tym dobrze, a nie potrafią zerwać – mówi. Dziś Dawid pełni funkcję „odpowiedzialnego” za dom Cenacolo w Jastrzębiu-Zdroju-Krzyżowicach. W tym domu Bóg leczy 14 wyrwanych z piekła chłopaków, którzy kilka lat wcześniej kupili kit, że marihuana nie uzależnia.
Doni: – byłem ciekawy
Doni (czyt. Dżoni) Jurič wpadł w narkomanię w rodzinnej Chorwacji. Dzisiaj mieszka w domu Cenacolo w Jastrzębiu. Był dobrze zapowiadającym się piłkarzem, grał w ataku i na pomocy. Gdy miał 16 lat, kuzyn poczęstował go marihuaną. – Pomyślałem: „no dobra, spróbuję se jarnąć” – wspomina. Z czasem zaczął palić regularnie. Wcale nie uciekał w ten sposób od jakichś trudności w rodzinie czy kompleksów, jak wielu innych sięgających po narkotyki. Doni ma dobrych, kochających rodziców. W domu niczego mu też nigdy nie brakowało pod względem materialnym. Matka wprowadzała go w świat wiary, ale w czasie dorastania chłopak odszedł od Boga. – O moim sięgnięciu po marihuanę zdecydowały nie problemy, ale zwykła ciekawość, zabawa. Trawa to było coś nowego w moim życiu. No i nie bez znaczenia była duma, że mam coś, czego nie mają inni rówieśnicy – Doni demonstruje, jak zadzierał nos. – Po pierwszym jaraniu sięgasz po marihuanę znowu, i znowu, i jeszcze raz. Skumałeś z czasem, że nie jest to dobre, ale robisz to dalej. Bo marihuana ogłupia – ocenia.
Trenerzy mówili o nim: „wielka nadzieja, coś z niego będzie”. Grał w kilku klubach. Ale nie zdążył przejść do drużyny seniorów. – Kiedy szedłem na trening po zapaleniu trawy, miałem w czasie gry inne reakcje – wspomina.
– To znaczy jak reagowałeś? Wolniej czy szybciej? – pytam.
– Hm. Po prostu inaczej. Nie zostawiałem serca na boisku. Grałem spokojniej, bardziej obojętnie – odpowiada Doni. – Po dłuższym czasie palenia zrobiło się jeszcze gorzej. Kiedy wracałem zamulony do domu, mama namawiała: „idź na trening”, a ja: „nie chce mi się”. Stałem się leniwy. Byłem głupi i zostawiłem piłkę nożną. Wcale nie byłem wtedy radosny, tak jak dzisiaj, kiedy we wspólnocie odkryłem żywe chrześcijaństwo. Tak, marihuana to była pierwsza rzecz, która mnie zepsuła. Nie mogę powiedzieć, że to była wina marihuany, bo to była moja wina. Ale od niej się zaczęło – tłumaczy.
Mimo palenia jednak w miarę normalnie funkcjonował: skończył szkołę, został spawaczem w stoczni. Nieźle zarabiał. Jednak z czasem marihuana przestała mu wystarczać. Sięgnął po extasy, a wreszcie po heroinę: dawał ją sobie w żyłę przez 6 lat. – Długo wydawałem się porządnym chłopakiem, ale miałem drugie życie: ulica i ciemność na maksa. W końcu już nie mogłem godzić tych dwóch żyć. Przyszła obojętność, więc stwierdziłem: „a tam, będę zły” – stwierdza. Za bumelki wyleciał z pracy. Wyznał prawdę rodzicom. Próbowali go ratować. I choć Doni jeszcze raz ich oszukał (bo narkotyki podziurawiły także wolę tego twardego kilka lat wcześniej piłkarza), ostatecznie przed trzema laty trafił do wspólnoty Cenacolo. Dzisiaj w Katowicach sam prowadzi kolokwia – zajęcia dla polskich chłopaków, którzy też chcą wyrwać się z narkomanii, wstępując do Cenacolo. Prawie każdy z nich zaczął od marihuany. – Opowiadam im, jaki byłem i jaki jestem. Nie mówię, że teraz jestem dobry, bo tak nie jest. Po prostu mówię im: „Pan Bóg mi zmienił życie, dziękuję Mu”.
Igor: – chłopcy żyją Prawdą
Słowak Igor Psotny popalał marihuanę od 13. roku życia. Sam jej nie szukał, ale kuzyn poczęstował, to zapalił. W odróżnieniu od Doniego, u Igora to była ucieczka przed problemami. Choć rodzice okazywali mu miłość, to najwyraźniej nie kochali siebie nawzajem, bo akurat brali rozwód. – Jak człowiek wchodzi w marihuanę, to nie widzi, że to jest problem, bo nie traci szkoły, nie traci pracy, wydaje się, że wszystko jest po staremu. Ale w tym czasie w głowie tworzy ci się inny, nierealny świat. Człowiek uchodzi, ucieka od tego, co naprawdę jest. Nie podoba mi się moja praca, moja dziewczyna, jest mi tylko wtedy dobrze, kiedy mam tę marihuanę. Ona tak działa psychicznie – mówi. – Potem już ci jest obojętnie, z kim jesteś, gdzie jesteś. Byle jesteś w tym swoim małym więzieniu. Bo trawa daje poczucie fałszywej swobody. Świat, w który uciekasz z marihuaną, nie istnieje. A w realnym świecie tymczasem trudności się zbierają. I w końcu wracają z taką siłą, że człowiekowi nie chce się żyć – opisuje. Igor zaczął palić marihuanę codziennie. – Nigdy nie udało mi się przerwać i nawet nie chciałem przerwać – mówi. W końcu poczuł, że trzeba mu czegoś mocniejszego. Na techno party poznał amfę i extasy. Rzucił pracę i zaczął sprzedawać twarde narkotyki. – Kasa była, przyjaciele, tacy na niby, fałszywi, byli, było gdzie spać, ale w środku była samotność. Przed innymi udawałem, ale w środku czułem piekło – wspomina.
Odwyk nic nie dał, Igor wrócił do ćpania. Potrafił zdemolować pół pokoju. Był niewierzący, zawsze śmiał się z Boga. A jednak przyszło mu do głowy: może spróbować w Cenacolo? Zmobilizowały go nie szczytne motywacje, a zwykły strach przed policją. – Na kolokwiach przed wstąpieniem ze zdziwieniem zauważyłem, że chłopcy żyją Prawdą. Obserwując ich, pomyślałem: chcę być taki jak oni – wspomina. – My tu żyjemy prostym życiem, bez radia i telewizji. Adorujemy Jezusa w Najświętszym Sakramencie, modlimy się razem, codziennie odmawiamy trzy części Różańca i ciężko pracujemy, zawsze po dwóch, nigdy nie jesteśmy sami. Kiedy pracujesz z drugim, poznajesz, kim naprawdę jesteś. Ja przez 4,5 miesiąca doiłem krowy o 4.30 rano. Wystarczyłoby o 8.30, ale tu chodzi o nasz wysiłek. My, narkomani, kiedyś żyliśmy tylko dla przyjemności. A to, co nam się podoba, to nas nie zmienia – wyjaśnia.
Chłopcy zdrowieją w Cenacolo od trzech do pięciu lat. – Jeden potrzebuje więcej czasu, inny mniej. Ja przez dwa lata tutaj nauczyłem się żyć z Bogiem, z modlitwą, dotąd tego nie znałem. Jeszcze sporo tu pobędę, bo widzę, że mój problem jest głęboki – mówi Igor. Czy ma jakąś radę dla Polaków? – Tak: nie legalizujcie marihuany, bo ona jest jak brama do piekła. Otwiera wrota na rzeczy jeszcze gorsze.
Kuszeni trawą
Gwałtownie wzrosła akceptacja dla marihuany wśród młodzieży. Wyniki nowych badań Mazowieckie Centrum Profilaktyki Uzależnień są szokujące. W sondażu z lata 2010 r. tylko co czwarty młody chciał legalizacji marihuany (27 proc. uczniów i studentów). W nowym sondażu chce tego już 51 proc. młodzieży – najbardziej gimnazjaliści (68 proc.) i studenci (61 proc.), mniej uczniowie szkół średnich (42 procent). – Te badania pokazały, jak można młodymi ludźmi manipulować – uważa prof. Marian Jędrzejko, pedagog i socjolog, twórca pojęć „dopalacze” i „galerianki”, dyrektor MCPU. – Młodzież słyszy np., że marihuana nie uzależnia. To nieprawda! Albo inaczej: to prawda selektywna, bo marihuana uzależnia nie każdego. Skoro młodzi uwierzyli Palikotowi w coś takiego, to dowód, że można im wcisnąć każdy kit. To psychomanipulacja z najwyższej półki. Efekt jest taki, że Janusz Palikot stał się idolem dla znacznej części młodzieży – mówi. Podkreśla, że młodym trzeba pilnie dostarczyć rzetelnej wiedzy o szkodliwości marihuany. Przed kilkoma dniami odwiedził liceum, w którym za legalizacją marihuany w ankiecie MCPU opowiedziało się aż 71 proc. uczniów. – Dyskutowałem z tymi licealistami. Mówiłem: skoro nie wierzycie polskiemu profesorowi, spójrzcie na wyniki badań naukowców z USA. Połączyliśmy się z internetem, zobaczyli. Mówią: „Ale u nas piszą coś innego”. Kiedy po 1,5 godz. zrobiliśmy na auli anonimową ankietę, za legalizacją było już tylko 30 proc. uczniów – mówi.
Kampania Janusza Palikota na rzecz marihuany prowadzi nieodwołalnie do nowej fali tragedii. Zapłacą za nią śmiercią lub co najmniej osobistym dramatem przyszli narkomani i ich bliscy. A w wymiarze finansowym zapłacą też podatnicy. – Pewna część polityków nie wie, co to jest odpowiedzialność za państwo. Stworzyli nowy problem – ocenia prof. Jędrzejko. – Za kilka lat będzie więcej uzależnionych, a państwo będzie musiało przeznaczyć znacznie więcej pieniędzy na ich leczenie oraz na profilaktykę. Trzeba, żeby Janusz Palikot się opamiętał, bo chyba nie ma pojęcia, do czego prowadzą jego działania – mówi.
Cenacolo
To katolicka wspólnota zdrowiejących narkomanów, którzy sami prowadzą swoje domy. Nie ma farmakologii i psychologów, ale jest opieka duszpasterska kapłanów. 80 proc. z przyjętych do wspólnoty nigdy nie wraca do nałogu, co jest liczbą nieosiągalną dla ośrodków świeckich. Cenacolo nie pobiera dotacji od państwa, żeby podopieczni czuli, że to Bóg daje im wszystko, kiedy Mu zaufają. Nie kupują żywności i ubrań. Jedzą to, co sami wyhodują w ogrodzie lub co dostaną w prezencie. Gdy brakuje np. mąki, po prostu się o nią modlą. I zawsze jest tak, że po kilku dniach do drzwi puka darczyńca z mąką. – Tylko raz spotkałem tu „niedostatek Opatrzności”: przez dłuższy czas brakowało mleka. Okazało się, że chłopak dyżurujący w kuchni, mylił się w obliczaniu proporcji w przepisach, więc robił to, czego nie wolno: resztę mleka wylewał do zlewu. Przyznał się, a ilość mleka wróciła do normy – mówi Dawid Sudoł, odpowiedzialny za dom Cenacolo w Jastrzębiu.
Przemysław Kucharczak/GN 5/2012