O tym, czy czynienie znaku krzyża przed wybieganiem na murawę jest czymś złym i o modlitwie, "żeby sąsiada szlag trafił" - z ks. Robertem Skrzypczakiem rozmawia Marta Brzezińska.
Marta Brzezińska: Piłkarze żegnają się przed ważnym meczem albo po strzelonym golu. Jest coś złego w publicznym obnoszeniu się ze swoją wiarą?
Ks. Robert Skrzypczak: Zasadniczo, nie powinno być nic złego w wykonywaniu gestów religijnych, także w miejscach publicznych. Jest to związane z pierwszym przykazaniem, czyli uznawaniem Boga jako źródła życia i wszystkiego, co w tym życiu napotykamy, przyjmujemy jako dar. Jest związane z uwielbieniem, wyrażaniem naszej wdzięczności.
Kiedy zatem zaczyna się coś niepokojącego?
Niebezpieczeństwo może czyhać w tym, o czym mówi drugie przykazanie. „Nie będziesz nadaremnie używał imienia Pana Boga”, czy w innym polskim tłumaczeniu – dla czczych rzeczy. To znaczy – nie będziesz angażował Pana Boga do twoich egoistycznych, partykularnych celów. Znajdujemy się zatem pomiędzy tymi dwoma biegunami wyznaczonymi przez pierwsze i drugie przykazanie Dekalogu.
Czyli kiedy piłkarz wychodzi na murawę i się żegna... ?
Myślę, że przede wszystkim należałoby to traktować jako spontaniczny wyraz wewnętrznego przekonania. To tak samo, jak wykonujemy znak krzyża przed jedzeniem, czy wyprawiając dzieci do szkoły robimy im krzyżyk na czole. Te gesty mogą być spontanicznym wyrazem dziękczynienia, przed czy po pracy, posiłku lub ważnym wydarzeniu w naszym życiu. Człowiek, który dysponuje jakimś talentem, piosenkarz, piłkarz czy bokser, kiedy czyni znak krzyża, może również w ten sposób oddawać cześć i chwałę Bogu. J. S. Bach każde swoje dzieło kończył zwrotem „Deo gratias” w zapisie nutowym. Być może ten sam motyw posiada znak krzyża uczyniony po strzelonej bramce czy po skończonym meczu bokserskim. Być może, to także wdzięczność za talent czy możliwość uczestniczenia w takiej formie pracy, życia etc.
Gdzie jest zatem granica pomiędzy pobożnością a „obnoszeniem się”?
Jesteśmy cały czas między tymi dwoma biegunami, wyznaczonymi przez pierwsze i drugie przykazanie, które wskazują kierunek i równocześnie dają taki „bezpiecznik” chroniący przed tym, by uwielbienie Boga nie przybrało odwrotnego kierunku, by nie było chęcią zaangażowania Boga do własnych celów, zinstrumentalizowania Jego, Kościoła, religii, do „zarabiania” prywatnie albo do wciągania Boga w rzeczy złe, związane np. z chciwością, lubieżnością czy chęcią sukcesu. My duchowni czasem odnosimy się z pewną nieufnością i dystansem do ludzi, którzy przychodzą zamówić mszę „w pewnej” albo „Bogu wiadomej” intencji. Jako duszpasterzowi zawsze wtedy zapala mi się czerwone światełko i muszę to sprawdzić, co bym potem nie był włączony w modlitwę, „żeby sąsiada szlag trafił” (śmiech).
Publicznie czynione gesty religijne mogą mieć również pozytywny wymiar.
Żyjemy dziś w czasach, kiedy ogromny wpływ na nas mają ludzie, których nazywamy celebrytami. Takie czasy – żyjemy w epoce celebrytów, bo żyjemy w epoce mass mediów. Kiedyś ludzie bardziej ulegali autorytetom, a autorytet musiał sobie zasłużyć na uznanie i obdarowanie zaufaniem, tak, by ludzie go naśladowali. Dzisiaj celebryta to ktoś, kto czasami bez żadnych zasług, żadnych osiągnięć, trafia na pierwsze strony okładek, magazynów, albo występuje w teledyskach. Młodzi ludzie są otoczeni plakatami piosenkarzy, piłkarzy, aktorów – gesty, które oni wykonują, ich przekonania wpływają na ich wyobraźnię. Pamiętam słynną chybioną bramkę Roberto Baggio w czasie mistrzostw świata w piłce nożnej. Nie zdołał strzelić karnego w trakcie finału i Włosi nie wygrali turnieju, ale mimo tego, że byli bardzo obolali po tej przegranej, to ktoś przytomnie powiedział: „Bogu dzięki, że Baggio nie strzelił tego decydującego gola i Włosi nie zostali mistrzem świata, bo Baggio publicznie obnosił się ze swoimi przekonaniami buddyjskimi”. Włosi ucieszyli się, bo prawdopodobnie ich kraj zalałaby fala mody na buddyzm. Patrząc na sprawę z pozytywnej strony, być może wyrażana publicznie wiara czy gesty przywiązania do Jezusa Chrystusa wykonywane przez artystów, piłkarzy, sportowców etc. będą miały również pozytywny wpływ na ludzi, którzy ich obserwują, podziwiają. Dodadzą odwagi, będą służyły za drogowskaz. Nie mówię już o innych gestach wyrażających jawne świadectwo swojego nawrócenia czy przywiązania do Chrystusa, jakie obecnie we Włoszech składa np. Claudia Koll, dawna gwiazda filmów pornograficznych, która dziś swoją urodę i kobiecość, całe swoje życie oddaje głoszeniu świadectwa, jak Chrystus wyrwał ją z piekła lubieżności i paszczy komercjalizmu.
Spotkałam kiedyś ludzi, dla których duży krzyż na szyi czy różańce na palcach były, może nie tyle czymś gorszącym, co molestowaniem religią. Gdzie tu złoty środek?
Trzeba przede wszystkim unikać neurotycznego wariactwa. Jedną z form takiego wariactwa jest tzw. polityczna poprawność, zwłaszcza dziś, kiedy coraz bardziej modne staje się – choćby nawet osoby podnoszące ten postulat nie wiedziały, co on oznacza – domaganie się laickości przestrzeni publicznej. Podam przykład – w tym roku w grudniu na Polach Elizejskich w Paryżu moi znajomi pokazali mi przygotowywaną przed Świętami szopkę. Od lat nie budowano szopki w Paryżu bo wiadomo – Francja jest laicka, wyzwolona od symboli religijnych. Wreszcie w tym roku ktoś po raz pierwszy dał pozwolenie na wybudowanie szopki na Polach Elizejskich. Wszyscy się zastanawiali jaką nazwę nadać tej ekspozycji, żeby to nie miało żadnych konotacji z chrześcijaństwem i Świętami Bożego Narodzenia. Dlatego, każda przesada jest szkodliwa. Niezdrowa ostentacja, za którą nie podąża życie, może być wyrazem hipokryzji, faryzeizmu. Potrząsanie różańcem dziś jest modne, wielu artystów nosi różańce jedynie ze względów estetycznych. Z kolei, domaganie się od ludzi rezygnowania z przywiązania do symboli religijnych, to tak, jak domaganie się rezygnowania w miejscach publicznych z manifestowania tego, co się kocha i w co wierzy. Podążając tą samą logiką, można by się domagać, by w miejscu publicznym ksiądz nie nosił sutanny, osoba wierząca różańca czy medalika zaś małżeństwom zakazać wyciągania portfela, w którym są na przykład zdjęcia współmałżonka.
Rozmawiała Marta Brzezińska/fronda.pl