W in vitro kumuluje się kilka zbrodni: aborcja – czyli zabijanie oraz eksterminacja, czyli eliminacja słabych i upośledzonych. Co gorzej, to gwałt na pierwszym przykazaniu. Gwałt na Bogu. A mimo to katolicy wciąż mają z in vitro problem.

 

Coraz częściej słyszę znajomych, którzy do Kościoła chodzą (lub chodzili), ale w in vitro niczego złego nie widzą. No tak, przecież rodzą się dzieci. A co z tymi, które są mrożone, wylewane do zlewu – jak nadliczbowe embriony? – pytam. Codziennie w Polsce tysiące dzieci wyrzuca się przez in vitro do ścieków!

 

Znajomi oburzają się. Jestem demagogiem. Obrażam ich (jedni to nawet nie odzywają się do mnie, bo do in vitro przystąpili, a ja „ośmieliłam się” napisać tekst, gdzie tłumaczę, że technika ta się zemści, że są badania naukowe, które dowodzą, że u dzieci poczętych w szkle ujawniają się coraz częściej wady genetyczne, ciężkie, nieuleczalne, wreszcie że to grzech ciężki).

 

Dlaczego tak trudno zrozumieć kryminogenne konotacje in vitro? Dlaczego rodzice przystępujący do tej techniki wciąż twierdzą, że ktoś w Kościele ich napiętnuje, że potępia ich dzieci?

 

Kiedy znajomym urodziły się dzieciaki z in vitro, też się obrazili. Bo wyraziłam radość z dzieci – będę je kochać – ale dezaprobatę dla metody, jaką zostały poczęte (wyprodukowane!). Okrzyknięto mnie fanatyczką religijną. Ludzie, którzy do Kościoła chodzą, ochrzczeni, po komunii, po ślubie kościelnym. „Kościół nie będzie im mówił jak mają dzieci robić” – napisali mi. Przełknęłam. A i jeszcze, że to tylko dwie komórki i o co ja się pieklę.

 

No, medycyna dawno już dowiodła – i wszelkie głosy przeciwne są antropologiczną demagogią – że każda zapłodniona komórka ludzka wykazuje tzw. continuity, czyli ciągłość w rozwoju i nie ma żadnego momentu skokowego od zapłodnienia, który dowodziłby że „to coś” jest mniej lub bardziej człowiekiem. Nawet prof. Szczeklik mówi: plemnik plus komórka jajowa równa się człowiek.

 

Co więc z naszą argumentacją? Jest coś nie tak, skoro argument o masowej zagładzie ludzkich istot przy okazji in vitro nie trafia do ludzkich rozumów. Kawę na ławę, logicznie, jasno, rzeczowo tłumaczy wszystko ks. prof. Antoni Bartoszek. Dzięki niemu kilka osób, uczestników studium teologicznego, zdanie o in vitro zmieniło. A przynajmniej wreszcie do końca zrozumiało, na czym polega istota problemu. Bowiem moralne zło, jakie dokonuje się przy in vitro, nie sprowadza się tylko do piątego przykazania „nie zabijaj”. In vitro łamie przykazanie pierwsze: „Nie będziesz miał bogów cudzych przede mną!”. Dlaczego? O tym dokładnie ks. Bartoszek opowie na łamach najnowszego Gościa Niedzielnego. Jego argumentów dobrze jest nauczyć się na pamięć. Przy czym nie ma w nich ani agresji, ani próby oceniania kogokolwiek. Jest prawda.

 

Kiedyś w liście dr Wanda Półtawska napisała mi, że ci, którzy przystępują do in vitro, popełniają gwałt na Bogu. Mocne. Po rozmowie z ks. Bartoszkiem już rozumiem.

 

Nie bójmy się stanąć w prawdzie, nie bójmy się mówić – jak to kiedyś ujął abp Józef Michalik, za co zlinczowało go pół Polski – że in vitro to wyrafinowana aborcja. Więcej – in vitro jest silnie związane z eugeniką. Każde poczęcie w szkle łączy się nierozerwalnie z selekcją dzieci. Chore, słabsze – do mrożenia lub do zlewu. To są rzeczy straszne, to jest eksterminacja człowieka – tak definiuje takie czyny Deklaracja Praw Człowieka i czołowi polscy konstytucjonaliści, jak prof. Andrzej Zoll.

 

I nie chodzi o to, by argumentując przeciw in vitro, napiętnować kogokolwiek, uderzać w rodziców, w tych którzy cierpią z powodu bezpłodności. Dr Półtawska w tym samym, wspomnianym liście, napisała mi, że „mamy obowiązek kochać tych, którzy do in vitro przystąpili, nie wolno nam ich oceniać. Ale mamy też obowiązek mówić prawdę”. Nawet jeśli ona kogoś boli i bez względu na to, czy ją przyjmie. Między prawdą a potępieniem jest spora różnica. Nikt mnie nie przekona, że taka prawda jest zbyt brutalna, bo „ci lub tamci cierpią z powodu braku dzieci”. Cierpienie jednych nie może być leczone zagładą i śmiercią innych!

 

Niestety, jak mówi ks. Bartoszek, takie działanie prędzej czy później się na nas zemści.

 

I na koniec: moim znajomym, co się ciężko obrazili na mnie za poglądy (i kto tu kogo dyskryminuje?) mówię: modlę się za wasze dzieci, od chwili kiedy poczęły się w szkle. Ani Kościół, ani tym bardziej Pan Bóg was nie potępia. Jeśli prawda o in vitro was boli, oddajcie ją Bogu, otwórzcie się na Niego. On czeka. Wasze dzieci są tego warte.

 

 

Joanna Bątkiewicz-Brożek/gosc.pl