O pożytkach z wizyty duszpasterskiej, tłumaczeniu wiernym potrzeb materialnych parafii i największej „kolędowej” przygodzie Stefanowi Sękowskiemu opowiada ks. Jerzy Poręba.
Stefan Sękowski: Ksiądz jest teraz w trakcie wizyty duszpasterskiej.
Ks. Jerzy Poręba*: W Polsce z reguły księża przeprowadzają kolędę po okresie Bożego Narodzenia. Chcą ją skończyć przed feriami po to, by w tym czasie mieć kilka dni odpoczynku po wizycie duszpasterskiej. Wbrew pozorom to bardzo wyczerpujący okres dla kapłanów. I fizycznie i psychicznie.
Dlaczego?
W trakcie kolędy spotyka się bardzo różnych ludzi.
Zaskakująco różnych?
Nie. Po tylu latach nikt nie jest w stanie mnie zaskoczyć. Mógłbym ludzi nawet różnie sklasyfikować – zaczynając od tych bardzo życzliwych, a skończywszy na osobach albo obojętnych, albo o religijności selektywnej.
Jak ksiądz wspomina swoja pierwszą wizytę duszpasterską?
Bardzo dobrze. To była parafia w Olbięcinie pod Kraśnikiem, teraz jest to diecezja sandomierska, wówczas lubelska. Jako młody ksiądz chodziłem sam, bo proboszcz był schorowany. Budowaliśmy nową plebanię, w której nie było kanalizacji a komin własnymi rękami z jednym panem naprawialiśmy, bo był niedrożny. Obawiałem się, że ludzie tego nie poprą, ale wytłumaczyłem im, że ksiądz mieszka u nich jak w epoce „Chłopów” Reymonta, w przeciwieństwie do nich i się zgodzili. Po trzech latach budynek stanął, ale już w nim nie zamieszkałem, bo przeniesiono mnie do innej parafii.
Kolędy w różnych parafiach miały swoją specyfikę?
Oczywiście. Inaczej chodzi się na wsi, gdzie ludzie się znają nawzajem, inaczej w mieście. W mojej obecnej parafii jest tradycja – nie wiem od kiedy, jestem tu dopiero półtora roku – że radni parafialni podwożą księdza na kolędę. Później osoba, u której była wizyta, odprowadza księdza do swojego sąsiada. Ja nie idę sam, to bardzo mi pomaga, a poza tym pokazuje, że sąsiedzi się znają. Dużo zależy od relacji między księżmi a parafianami. Władze komunistyczne, ale i obecne, dążą do atomizacji społeczeństwa, by ludzie dzielili swoje życie tylko między pracę a dom, nie utrzymując relacji z sąsiadami.
To widać na przykładzie wizyty duszpasterskiej?
W mojej parafii mniej, bo to społeczność mieszana, miejsko-wiejska, a ludzie na wsi mają inną mentalność. Paradoksalnie mimo, iż ludzie w blokach mieszkają drzwi w drzwi, nic o sobie nie wiedzą. Pamiętam pewne wydarzenia z parafii św. Andrzeja Boboli na Czechowie w Lublinie. W wakacje, w biały dzień pod blok przyjechał duży samochód ciężarowy. Dokonano włamania, wyniesiono meble, telewizor, nawet pralkę. Nikt nie zadzwonił po policję, sąsiedzi myśleli, że „Kowalscy się wyprowadzili”. Wystarczyłoby, by ci ludzie, wyjeżdżając na urlop powiedzieli o tym sąsiadom i poprosili, by zwrócić uwagę, czy ktoś się nie kręci wokół mieszkania, a złodziei złapano by na gorącym uczynku. Złodzieje wykorzystali brak ludzkiej relacji między sąsiadami, którzy powinni się znać.
Stereotypowe skojarzenia z kolędą to: krótka wizyta księdza, pokropienie mieszkania, modlitwa na szybko i koperta w rękę.
Jako opiekun duchowy w seminarium tłumaczyłem klerykom, że kolęda nie może być „łap, cap i chlap”. Wierni muszą być przekonani, że nie chodzę tylko po to, by zebrać pieniądze, tylko by z nimi porozmawiać, dowiedzieć się, czy mają jakieś potrzeby, przede wszystkim duchowe, ale i materialne. Ludzie muszą rozumieć, że bez tej ofiary parafia nie mogłaby funkcjonować. Często taca z jednej niedzieli starcza zaledwie na ogrzewanie. To, czy to rozumieją, zależy głównie od tego, jaka jest komunikacja między proboszczem a parafianami. Jeśli ludzie widzą, że ksiądz robi coś pozytywnego, to mu pomogą. Ksiądz, który ludzi informuje o tym, co się dzieje finansowo w parafii, nie będzie miał problemów z wypominaniem mu, że „zbiera po kolędzie”.
Jak kolęda może pomóc parafianom?
Coraz częściej spotyka się związki niesakramentalne. Po rozmowie okazuje się często, że nie ma żadnych przeszkód, by ludzie wzięli ślub. Albo, że istnieją podstawy do stwierdzenia nieważności małżeństwa. Sam błogosławiłem po roku, półtora, związki, które naprostowały swoje drogi.
A materialnie?
Chodząc po kolędzie jednocześnie zbieram informację o sytuacji religijnej i materialnej rodzin. Przykładowo w naszej parafii ludzie bogatsi, którzy chcą pozostać anonimowi, fundują stypendia dla ludzi młodych i zdolnych z tych biedniejszych rodzin. Staramy się, by co roku ktoś inny je dostawał, by pomóc jak największej liczbie osób. W ferie czy wakacje organizujemy wyjazdy, przed świętami biedniejsi otrzymują dary. Dzięki wizycie duszpasterskiej wiem, kto tej pomocy potrzebuje.
A księdzu osobiście?
Kolęda otwiera księdzu oczy, z kim ma do czynienia, jakie problemy mają parafianie. To lepsze niż badania socjologiczne. Wizyta duszpasterska potrafi sprowadzić księdza na Ziemię.
Miał ksiądz taką kolędę?
Poniekąd w parafii św. Teresy w Lublinie, za Cukrownią. Znałem ją wcześniej, jako dziecko do niej należałem i wiedziałem, że są to slumsy Lublina. Nieraz mówiłem biskupowi, czy księżom – „jeśli chcecie zobaczyć, jak żyją ludzie ubodzy, to tam pojedźcie”. Ci ludzie nie byli najgorsi, ale żyło im się tam fatalnie; bez toalety, łazienki, dopiero z czasem zaczęli kopać sobie szamba. Życie proboszcza wśród takich ludzi też nie jest łatwe, bo oni potrzebują wiele pomocy, z drugiej strony, choć i ludzie bywali bardzo ofiarni, trudniej taką parafię utrzymać. Taka wizyta duszpasterska działa ozdrowieńczo na tych, którzy poszli do kapłaństwa, bo myśleli, że wszystko będzie piękne, łatwe i przyjemne.
Jaka była najbardziej zaskakująca wizyta duszpasterska w księdza życiu?
W parafii św. Andrzeja Boboli. To był już koniec dnia, wchodzę do kolejnego mieszkania, a tam – nie ma światła. Przy stole siedzi kilku facetów, świeci się świeca, trunku jeszcze nie rozpoczęli. Pytam się – Panowie nie płacili za prąd? – Tak, dziś wróciłem z więzienia, koledzy mnie witają – odpowiedział jeden z nich. Poczułem się trochę nieswojo. Pomodliliśmy się, pobłogosławiłem mieszkanie. Na koniec gospodarz pyta: - A na co ksiądz zbiera? Powiedziałem mu, że budujemy kościół. Wziął więc czapkę i mówi do kolegów: - Chłopaki, wrzućcie coś, żeby ksiądz na durno nie chodził. Wytłumaczył mi, że jest złodziejem samochodowym. Dał mi też swój numer telefonu komórkowego, i powiedział: - Gdyby księdzu coś się przytrafiło, to proszę najpierw do mnie zadzwonić, bo policja nie zawsze szybko zareaguje.
Numer telefonu się przydał?
Parę dni później w domu parafialnym spotkała się młodzież. Jedna z dziewcząt zostawiła przy drzwiach kożuch i ktoś go ukradł. Przypomniałem sobie o tym parafianinie i do niego zadzwoniłem. – Niech ksiądz da mi godzinę. Jak to ktoś stąd, to go znajdę, jak przyjechał z innej dzielnicy na gościnne występy, to już nic nie poradzę – powiedział. Za godzinę przychodzi mężczyzna ze spuszczoną głową, niesie kożuch. – Nie wiedziałem, że to księdza znajoma. To się nigdy więcej nie wydarzy! – powiedział (śmiech).
Lubi ksiądz „kolędować”?
Tak. Najważniejsze, by być zdrowym, bo choremu księdzu ciężko chodzić po kolędzie a i ludzi można pozarażać. Trzeba im poświęcić trochę czasu, by nie widzieli w księdzu urzędnika, ale duszpasterza. Trzeba im mówić prawdę, ale jednocześnie zostawiając decyzję zainteresowanym. Trzeba być dla nich życzliwym, bo złego traktowania mają dosyć. Gdy wszystko dzieje się w chrześcijańskiej atmosferze, wtedy kolęda jest udana.
*Ks. Jerzy Poręba – proboszcz parafii Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Dąbrowicy. Przez lata był opiekunem duchowym kleryków w Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Lublinie.
gosc.pl